Alarm bombowy na łódzkiej uczelni. Ochroniarz znalazł tajemnicze fiolki
Studenci i pracownicy Politechniki Łódzkiej przeżyli chwile grozy. W czwartkowy poranek 14 grudnia na uczelni wszczęto alarm bombowy. Na miejscu interweniowali pirotechnicy i kontrterroryści. Niepokój wywołały znalezione w obiekcie fiolki z cieczą.
Do niepokojącej sytuacji doszło tuż przed godziną 7. Jak ustaliła policja, wczesnym rankiem ochroniarz łódzkiej politechniki w jednym z budynków natknął się na fiolki z podejrzanie wyglądającą niebiesko-fioletową cieczą.
Alarm bombowy na łódzkiej uczelni
Intuicja podpowiedziała mu, że substancja może być niebezpieczna. Mężczyzna natychmiast powiadomił o swoim odkryciu służby.
Na miejsce rozdysponowano policję, strażaków, pirotechników i oddział policyjnych kontrterrorystów. Strażacy zabezpieczyli obszar, na którym znaleziono tajemnicze naczynia. Teren został oznaczony taśmami ostrzegawczymi.
Czytaj także: Policjanci mieli handlować narkotykami. Skandal w Opolu
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pijany rowerzysta przyjechał pod komendę. To, co zrobił zaprzecza logice
Z budynku wyprowadzono osiem osób. Dyrekcja uczelni nie nakazała ewakuacji całego kompleksu.
Akcja trwała blisko trzy godziny. W tym czasie pirotechnicy analizowali zawartość podejrzanych fiolek. Pod uwagę brano nawet najbardziej dramatyczny scenariusz, czyli że mogły być pewnego rodzaju bronią chemiczną.
Ostatecznie specjaliści ustalili, czym tak naprawdę była złowrogo wyglądająca, jaskrawa ciecz. Okazało się, że fiolki były kompletnie nieszkodliwe i właściciel prawdopodobnie niechcący zostawił je na korytarzu.
Okazało się, że to woda z niebieskim barwnikiem, którą ktoś zostawił w korytarzu uczelni. Podczas obchodu ochroniarz ją zauważył i zareagował - przekazała oficer prasowa Komendanta Miejskiego Policji w Łodzi aspirant Kamila Sowińska, cytowana przez "Dziennik Łódzki".