Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Kim Dzong Un w klubie atomowym. Zaszachuje Amerykanów?

W czwartek Korea Północna wystrzeliła trzy pociski rakietowe w stronę Japonii. Jeden z nich był prawdopodobnie pociskiem balistycznym dalekiego zasięgu. Wszystkie uderzyły w morze. Kim Dzong Un znowu straszy państwa regionu, czując się mocnym ze względu na wsparcie Rosji i Chin. I daje sygnał, że skoro raz wszedł do "klubu państw atomowych", to już z tego nie zrezygnuje.

Kim Dzong Un w klubie atomowym. Zaszachuje Amerykanów?
Kim Dzong Un straszy Koreę Południową. (Getty images, Andrey Rudakov)

Incydent wywołał niepokój w Waszyngtonie, Seulu i Tokio. Kim od dłuższego czasu straszy testami rakietowymi oraz grozi USA i sojusznikom możliwością użycia broni atomowej. Jak dotąd zawsze kończyło się na straszeniu.

Sytuacja jest o tyle wrażliwa, że był to kolejny test w przeciągu ostatnich kilku dni. W środę Korea Północna odpaliła co najmniej 23 pociski różnego typu, z których jeden spadł do morza w odległości 60 kilometrów od wschodnich wybrzeży Korei Południowej.

Czwartkowe próby wywołały alarmy także w Japonii. Władze kraju ostrzegły mieszkańców prefektur Miyagi, Yamagata i Niigata na północnym wschodzie kraju, aby ukryli się w zamkniętych pomieszczeniach. Zwołano także nadzwyczajne posiedzenie sztabu kryzysowego.

Czy i tym razem skończy się na straszeniu? Kim Dzong Un ma nad sobą parasol ochronny rozpięty przez Rosję i Chiny. Przez Stany Zjednoczone oskarżany jest o dostarczanie amunicji artyleryjskiej Rosji. Chodzi oczywiście o wojnę w Ukrainie. Rosji zaczyna brakować zapasów, więc musi się ratować dostawami z Białorusi, Korei czy zakupami z Iranu.

Chinom z kolei Korea potrzebna jest do trzymania w szachu państw regionu. Chodzi przede wszystkim o kraje blisko współpracujące z USA: Japonię, Koreę Południową i Tajwan. Każdy z nich musi mieć poczynania koreańskiego dyktatora na oku. Wszelkie działania Korei z automatu angażują także Stany Zjednoczone. A to może z kolei osłabiać ich skupienie na Europie.

Droga bez powrotu

Demonstracje ze środy i czwartku można rozumieć przez pryzmat wydarzeń bieżących, ale też w szerszym kontekście politycznym. Jeśli chodzi o wydarzenia bieżące, to Korea Północna odpowiada na działania swojego sąsiada z południa. W tym tygodniu Seul rozpoczął duże manewry lotnicze we współpracy z USA, a wiosną odbyły się też manewry morskie i lądowe.

Dziś jednak sytuacja jest bardziej złożona, niż była za czasów np. Donalda Trumpa, który próbował ostrożnego dogadywania się z reżimem Kima. Mówi o tym w rozmowie z o2.pl analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych dr Oskar Pietrewicz. Przekonuje, że nie ma powrotu choćby do rozmów o denuklearyzacji Korei Północnej i mówi, że nie można zapominać o opisanych wyżej wspólnych z USA ćwiczeniach wojskowych Korei Południowej.

W latach rządów liberałów w Korei Południowej, którzy byli wstrzemięźliwie nastawieni do współpracy wojskowej z USA, takich manewrów było po prostu mniej. Na to nałożyła się pandemia i polityka Trumpa, który nie chciał takich manewrów, argumentując, że są za drogie. Korea Pn. interpretuje obecne działania jako wrogie i przekonuje, że musi ćwiczyć własne wojska i system obronny. To jest też próba pokazania, że Koreańczycy z północy są poważnym graczem, z którym muszą się liczyć nie tylko kraje regionu, ale i większe państwa - mówi Pietrewicz.

Największe użycie w historii

Ekspert podkreśla, że to, czego jesteśmy świadkami w tym roku, to największe pod względem liczby przetestowanych pocisków użycie broni rakietowej w historii Korei Północnej. Incydenty ze środy i czwartku to w jego ocenie nie tylko demonstracyjne prężenie muskułów przez Pjongjang, ale także prezentacja realnych zdolności. To także lekcja, którą z wojny w Ukrainie wyciągnęła Korea Północna: doszła do wniosku, ze straszak w postaci broni atomowej może w jakiś sposób zadziałać.

Istotnym jest, jak podkreśla Pietrewicz, że we wrześniu br. reżim Kima przyjął nową doktrynę użycia broni jądrowej. Mówi ona, że Korea Północna zastrzega sobie prawo do użycia broni atomowej jako pierwsza, kiedy poczuje się zagrożona. We wrześniu Kim powiedział, że nie będzie już nigdy rozmawiać o denuklearyzacji swojego kraju. Teraz świat ma to po prostu przyjąć do wiadomości.

Mam wrażenie, że to jest adaptacja rosyjskiego modelu "eskalacji przez deeskalację". To powiedzenie Amerykanom "nie angażujcie się za bardzo w obronę Korei Południowej, bo możemy użyć broni atomowej". Wydaje mi się, że jesteśmy blisko kolejnego testu atomowego przeprowadzonego przez Pjongjang. Być może nawet nie jednego. Koreańczycy pokazują, że tego rodzaju uzbrojenie mają, i to nie tylko w wersji "dużej", czyli ładunków strategicznych, ale tej "mniejszej" – czyli w formie broni taktycznej – mówi dalej Pietrewicz.

Pjongjang pokazuje w ten sposób także, że w przypadku realnego konfliktu będzie w stanie zadać straty przeciwnikowi. To również mocny sygnał w stronę całego Zachodu. Korea nie tylko oznajmiła, że weszła do klubu mocarstw atomowych, ale także, że nie pozbędzie się broni jądrowej. Nie da się Kima do tego ani przekonać, ani zmusić. Jego kraj zrobił wszystko, by tę broń najpierw zdobyć, a następnie utrzymać jej posiadanie.

Mam wrażenie, że w odróżnieniu od lat 2016-1017, kiedy Koreańczycy próbowali wymusić proces pewnej normalizacji, teraz chcą wymusić na USA zaakceptowanie, że są państwem posiadającym potencjał atomowy i w żaden sposób się tego potencjału nie pozbędą. Kim sprawnie wykorzystuje również napięcia między USA, Chinami a Rosją. Wie, że nie będzie zgodności w Radzie Bezpieczeństwa ONZ na nałożenie sankcji. Dla niego ta "nowa zimna wojna" to wymarzona sytuacja. Dziś Amerykanie nie mają potencjału do nakładania sankcji na Koreę Północną. Mogą tylko wzmacniać współpracę z sojusznikami, aby nie doszło do konfliktu z użyciem broni atomowej - mówi dalej analityk.

"Klub państw wykluczonych"

Pietrewicz przypomina także, że w maju br. Chińczycy i Rosjanie zablokowali w RB ONZ rezolucję o potępieniu koreańskiego testu nuklearnego. Dziś Koreańczycy uznają, że opierają się o Chiny i Rosję i nie będą rozmawiać z USA. Droga nuklearna, którą zapoczątkowali w latach 90. jest zbyt zaawansowana, by z niej schodzić. Pjongjang ma zresztą bardzo wąski wachlarz możliwości oddziaływania na kogokolwiek, w zasadzie jedyną taką możliwością jest właśnie broń atomowa.

To, co dziś robi Korea Pn. może niestety przynieść ofiary. To próba nacisku na USA i sprawdzenie, czy będą w stanie – angażując się w Europie – bronić swoich sojuszników w Azji Wschodniej. Weszliśmy krótkoterminowo w okres eskalacji, a w dłuższej perspektywie… cóż, zobaczymy co może się wydarzyć. Natomiast niewątpliwie mamy do czynienia z pójściem na zwarcie i wzmacnianiem przez Kima swojej pozycji negocjacyjnej - konkluduje analityk PISM.

I na koniec dodaje, że jest to także przesłanie Kima w stronę sojuszników z Rosji i Chin. Korea być może znajduje się w wąskim klubie "państw pozornie wykluczonych", ale ściśle współpracujących przeciwko Ameryce. Koreańczycy wyszli przed szereg, uznając aneksję Krymu czy "niepodległość" donieckich "republik ludowych". Ale oczekują od Rosji czegoś w zamian. Korea dokonała wyboru – nie szukają "drogi środka". Dziś kraj ten jest związany z Rosją i Chinami, ale ma również swoje możliwości kształtowania polityki w regionie.

Koordynacja z piekła rodem

Podobnie patrzy na problem dr Nicolas Levi. Pracownik Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych Polskiej Akademii Nauk dodaje, że władze w Pjongjangu dokonują takich aktów jak niedawne testy zazwyczaj w okresach dużego napięcia na świecie. A z takim mamy bez wątpienia do czynienia, biorąc pod uwagę wojnę w Ukrainie czy rosnącą aktywność Iranu. Levi, autor ośmiu książek o sytuacji na Półwyspie Koreańskim, mówi o2.pl, że termin demonstracji Kima mógł być koordynowany z Moskwą.

Ma to wymusić na USA zwiększenie obecności w Azji Południowo-Wschodniej, co zmniejszy ich obecność i zaangażowanie w Europie. Warto zwrócić uwagę na kontekst: w sierpniu br. władze Korei Południowej zaproponowały dużą pomoc humanitarną sąsiadowi z północy. Pod warunkiem, oczywiście, że zrezygnuje z prac nad bronią atomową. A Kim zdaje sobie sprawę, że gdyby zrezygnował z broni atomowej, to prędzej czy później skończy jak Ukraina. Wie także, że poparcie, które mógłby otrzymać z Chin jest nikłe i niezagwarantowane. Widać to po tym, że Chiny choć blisko współpracują z Rosją, to odmawiają udzielenia jej wsparcia wojskowego - mówi Levi.

I dodaje, że Kim pokazuje swoimi prowokacyjnymi działaniami, że nie potrzebuje wsparcia chińskiego - a być może nawet rosyjskiego - gdyby doszło do potencjalnej "inwazji z Południa". Chce też dowieść, jak mówi pracownik PAN, że Korea Północna jest państwem suwerennym pod kątem wojskowym. Nie tylko posiada broń atomową, nie tylko nie zawaha się przed jej użyciem, ale także będzie potrafiła to zrobić w taki sposób, by była ona jak najbardziej efektywna. M.in. temu służyć mają przeprowadzane ćwiczenia z użyciem pocisków.

Zobacz także: 10 lat reżimu Kim Dzong Una. Tak rządzi autorytarny przywódca Korei Północnej
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić