"Nie zamierzamy przestać". Putin się doczekał, będzie wściekły

Żony oraz matki rosyjskich żołnierzy walczących w Ukrainie zapowiadają, że nie zamierzają zaprzestać swoich antywojennych protestów. Od listopada domagają się powrotu mężów i synów do domu, sprzeciwiają się wojnie i będą walczyć o swoje z władzami. Władimir Putin doczekał się opozycyjnego ruchu, do tego tuż przed wyborami.

"Nie zamierzamy przestać". Putin się doczekał, będzie wściekły
Żony i matki rosyjskich żołnierzy zapowiadają kolejne protesty przeciw wojnie w Ukrainie (Telegram)

W połowie marca w Rosji odbędą się wybory prezydenckie, które Władimir Putin nie tylko ma wygrać, ale też ma zrobić to efektownie oraz zdecydowanie. I na ostatniej prostej przed głosowaniem ma problem, którego się nie spodziewał. Bunt przeciw decyzjom władz coraz śmielej podnoszą żony oraz matki żołnierzy walczących w Ukrainie.

Ten ruch narodził się oddolnie, a gdy 7 listopada zdesperowane kobiety wyszły na Plac Teatralny w Moskwie oraz w innych wielkich miastach. Władze były totalnie zaskoczone. I do teraz nie wiedzą, jak reagować na coraz śmielsze próby oporu. Kwestionowanie "specjalnej operacji wojskowej" w Rosji jest surowo zakazane od dwóch lat.

Protest żon oraz matek żołnierzy to pierwsza taka sytuacja w Rosji od początku inwazji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Brawurowy wyczyn pilotów. Przelecieli tuż nad głowami kierowców

"Zwróćcie zmobilizowanych ich rodzinom" - zażądały w Moskwie żony żołnierzy walczących w Ukrainie, które zdecydowały się złożyć kwiaty pod grobem nieznanego żołnierza w Moskwie, a potem przeprowadziły pokojowe pikiety pod siedzibą rosyjskiego Ministerstwa Obrony. Za wszystkim stoi organizacja "Put’ domoj", czyli "Droga do domu".

W Ukrainie walczy obecnie nawet 500 tysięcy zmobilizowanych żołnierzy. Śmierć na polu walki poniosło już ponad 365 tysięcy, co czyni konflikt jednym z najkrwawszych w historii Rosji. Nie można się więc dziwić, że w rosyjskich kobietach po prostu coś pękło.

Są pierwszą grupą w kraju, która otwarcie protestuje przeciw wojnie i domaga się jej zakończenia. "Będziemy dalej protestować. Pomyślimy też, jak jeszcze możemy przyciągnąć uwagę mediów i zwrócić uwagę na problem wojny, którą Rosja prowadzi przeciw Ukrainie" - zapowiadają odważnie przedstawicielki "Drogi do domu".

Nie stosują propagandowego terminu "specjalna operacja wojskowa", nie boją się mówić wprost, jak oceniają sytuację. A ta dla zwykłych żołnierzy wcale nie jest dobra.

Trwa ładowanie wpisu:twitter

Władimir Putin i jego doradcy mają teraz do rozwiązania problem, z którym dawno się nie mierzyli. Gdy w listopadzie żony oraz matki żołnierzy wystąpiły otwarcie przeciw władzom, ocenili źle ich intencje. Pojawiły się głosy, że nie czekają na swoich mężczyzn, ale na pieniądze od MON. Putin nakazał więc pilną wypłatę zaległych środków.

To nie pomogło, bo motywacja kobiet jest zupełnie inna. "Przekonajcie je, obiecajcie, zapłaćcie im. Zróbcie cokolwiek, byleby nie wyszły na ulicę. W jakiejkolwiek liczbie" - apelowały władze do lokalnych urzędników. I teraz władze na Kremlu mają twardy orzech do zgryzienia. Protestów siłą nie stłumią, bo jak atakować na ulicach kobiety?

Do tego żony żołnierzy walczących za kraj? A jeśli nie zatrzymają ruchu "Droga do domu", swoje akcje mogą na ulicach rozpocząć także inne grupy społeczne.

Podczas poprzednich krwawych konfliktów - w Afganistanie oraz Czeczenii - podobne ruchy przyczyniły się do wzrostu społecznego niezadowolenia z wojny. Władze musiały się z nimi liczyć, tak samo ma być i teraz. Warto pamiętać, że w Rosji nie wolno oficjalnie kwestionować "specjalnej operacji wojskowej" i nie wolno krytykować za jej przebieg władz.

Autor: KGŁ
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić