Od 26 lat jeździ na Słowację. Teraz Polak obala popularny mit
Grzyboznawca oraz twórca portalu NaGrzyby.pl - Wiesław Kamiński ma za sobą kolejne "smardzowanie" na Słowacji. Po powrocie do Polski ekspert postanowił rozprawić się z popularnym mitem. - Samo zbieranie smardzów wcale im nie szkodzi - powiedział jednoznacznie w rozmowie z portalem o2.pl. Ujawnił również, ile grzybów udało się przywieźć do kraju.
W trakcie majówki Wiesław Kamiński, autor bloga nagrzyby.pl, udał się z grupą miłośników grzybów na Słowację, by zbierać smardze. W tym kraju - w przeciwieństwie do Polski - jest dozwolone. U nas te grzyby są objęte częściową ochroną, co oznacza, że ich zbieranie z naturalnych stanowisk jest zabronione.
Za zerwanie smardzów w lasach państwowych można dostać grzywnę do 5 tys. zł. Pojawiają się jednocześnie teorie, że zbieranie tych grzybów sprawia, że jest ich coraz mniej. Kamiński zdecydowanie się z nimi nie zgadza.
Obaliłbym mity, że zbieranie smardzów powoduje, że jest ich coraz mniej. Od 26 lat jeżdżę na Słowację, zbieram smardze i powiem szczerze, że wcale ich nie jest mniej. Tam nie ma ochrony tych grzybów, jak w Polsce, a samo noszenie ich w koszykach powoduje to, że one pojawiają się w miejscach, gdzie mogą rosnąć. Grzybiarze rozsiewają zarodniki. Samo zbieranie smardzów wcale im nie szkodzi. Negatywnie na sytuację wpływają zaś zmiany środowiska, wycinki drzew i zmiany stosunków drzewostanu - powiedział w rozmowie z o2.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polskie miasto pęka w szwach. Gigantyczne tłumy na ulicach
Czytaj także: Kuszą smakiem, straszą karą. Nawet 5 tys. zł mandatu
Podkreślił jednocześnie, że "zbieranie sprzyja rozprzestrzenianiu się grzybów, na co wyraźnie wskazują doświadczenia".
W Polsce też ludzie masowo zbierali borowiki amerykańskie. Efekt jest taki, że rozprzestrzenili je po całym kraju. Na początku były na północy, a teraz można je spotkać już w wielu miejscach. Gdybyśmy w Polsce zbierali smardze, to moglibyśmy mieć podobną sytuację - podkreślił.
Zważając na obecne przepisy, Polacy mogą jedynie z zazdrością spoglądać w stronę Słowacji lub udawać się na zbieranie smardzów w to miejsce.
Smardze zapełniły kosze. Zebrali 300 sztuk
2 maja polskim zbieraczom udało się nazbierać trochę smardzów. O zapełnienie koszy było jednak trudno. - Żeby nazbierać pełne kosze, trzeba było pojawić się tam dużo wcześniej. Tam sezon się już kończy, a pogoda w tym roku zbytnio nie sprzyjała większym wysypom smardzów. By je teraz nazbierać, trzeba wychodzić trochę wyżej, nawet do 1000 m n.p.m, bo jest tam chłodniej. W niższych położeniach już się one kończą - zauważył ekspert.
Pełne kosze udało się wywieźć ze Słowacji nieco prędzej.
Tydzień wcześniej faktycznie można było wywozić pełne kosze. Nie jest jednak tak różowo. Żeby zbierać smardze na Słowacji, trzeba mieć naprawdę długoletnie doświadczenie. Właśnie dlatego chodzę z przyjaciółmi i ich uczę. Rosną one koło potoków czy w miejscach, gdzie są lepiężniki, ale nie wszędzie i nie w każdym miejscu. Czasami trzeba przejść 10 miejsc, w których potencjalnie powinny rosnąć, by trafić na jedną lokalizację, gdzie można dopełnić koszyk albo przynajmniej przykryć dno - kontynuował Kamiński.
Gdy pod koniec kwietnia udał się z kolegą na Słowację, udało się zebrać około 300 sztuk (2-3 kilogramy). - Wówczas wypadał największy wysyp tych grzybów. W tej chwili jest ich już mniej - spostrzegł. I jednocześnie postanowił rozprawić się z niewłaściwym określaniem smardzów.
Nie wiem, kto wymyślił, żeby smardze nazywać polską truflą. Kiedyś w ten sposób określano piestraka jadalnego. Mówienie o smardzach jako o polskiej trufli to dla mnie duża przesada i głupota. Smardz w niczym nie przypomina trufli. Smardze były zawsze i nie są truflami - podkreślił.
Za kilogram można dostać krocie
Za kilogram smardzów można dostać 400 zł. Jeszcze droższe są suszone smardze - płaci się za nie nawet 4 tys. zł/kg.
Pasjonaci grzybobrania i grzybiarze raczej nie sprzedają grzybów, ale teoretycznie można na nich sporo zarobić - podsumował Wiesław Kamiński.
Mateusz Domański, dziennikarz o2.pl