Polak rozwiązuje mroczne zagadki. "Reakcje rodzin są różne"
- Nic nie przygotuje cię na moment, w którym po raz pierwszy dotykasz martwego człowieka - mówi o2.pl Marcel Korkuś, płetwonurek i biegły sądowy. Wyłowił dziesiątki ciał ze zbiorników wodnych i przyczynił się do rozwiązania mrocznych zagadek kryminalnych.
- Marcel Korkuś od 2003 roku zajmuje się nurkowaniem. Jest płetwonurkiem technicznym, jaskiniowym i instruktorem nurkowania.
- W grudniu 2019 roku ustanowił rekord świata w nurkowaniu wysokogórskim - na wysokości 6 395 m n.p.m na zboczach aktywnego wulkanu Ojos del Salado w Andach. Odzyskał tytuł rekordzisty po trzech latach.
- W swojej karierze wykonał ponad 3 tys. nurkowań w celach poszukiwawczych.
- Odnajduje zaginione ciała w zbiornikach wodnych oraz w rzekach. Najtrudniejsze, jak mówi, jest przekazanie informacji bliskim. - Reakcje rodzin są różne - od ciszy po wybuch rozpaczy - stwierdził w rozmowie z o2.pl.
26 maja 2020 roku. Jezioro Dywickie w województwie warmińsko-mazurskim. Powierzchnia: 18 hektarów. Maksymalna głębokość: siedem metrów.
Marcel Korkuś zakłada sprzęt do nurkowania i schodzi pod wodę, a mama Joanny Gibner czeka na brzegu. Od zaginięcia jej córki minęły 24 lata. Joanna była młoda, miała marzenia - chciała być dziennikarką. Na trzy tygodnie przed zaginięciem 23-latka wzięła ślub. Ale w małżeństwie od początku się nie układało. Skarżyła się mamie, że mąż próbował ją udusić. Chciała się rozwieść. Nie zdążyła.
Zabójcy wpadli przez mapy Google. Ujawniono nagranie
Od pierwszego zanurzenia mija sześć godzin. Korkuś płynie motorówką, do której przyczepiony jest magnes neodymowy. To bardzo silny magnes, wykorzystywany przez nurków, by przyciągać metalowe przedmioty ukryte w mule i piasku. Nagle motorówka się zatrzymuje. Korkuś znowu nurkuje i potwierdza - do magnesu przyczepiły się metalowe elementy torby wystającej ponad dno. Następnego dnia chwyta ją, zabezpiecza i zabiera.
W torbie znajdowało się ciało zabitej przez męża Joanny Gibner, obciążone cegłami i złomem. Korkuś pomógł tym samym w rozwiązaniu mrocznej zagadki kryminalnej. Nie po raz pierwszy. I nie ostatni. W sumie w celach poszukiwawczych nurkował w swoim życiu już ponad 3 tys. razy.
"Nic cię nie przygotuje na pierwszy dotyk martwego człowieka"
Marcel Korkuś odnajduje martwe ciała od ponad dwóch dekad. Do dziś każdą taką akcję uważa za konfrontację z samym sobą.
- Kiedy schodzisz pod wodę, by wydobyć ciało, nigdy nie wiesz, czy naprawdę jesteś gotowy. Możesz latami trenować z manekinami w różnych warunkach, ale nic nie przygotuje cię na moment, w którym po raz pierwszy dotykasz martwego człowieka. To jest chwila prawdy - mówi o2.pl Korkuś.
Widziałem wielu ratowników, którzy w tym momencie wynurzali się na powierzchnię na granicy paniki. Tego nie da się przećwiczyć. Dotykasz ciała, które może być w różnych fazach rozkładu i nagle stajesz sam na sam nie tylko z ofiarą, ale i z własną psychiką - dodaje.
Takich sytuacji doświadczył dziesiątki razy. Pytamy zatem, czy każdy płetwonurek byłby w stanie wykonać taką pracę. - Absolutnie nie - mówi nasz rozmówca i dodaje: - Kiedy jednak przychodzi taki moment, musisz być szczery wobec siebie. Lepiej powiedzieć zespołowi: "to nie dla mnie", niż zmierzyć się z czymś, co później zniszczy ci psychikę i odbierze radość z pasji do nurkowania. Szczerość to element profesjonalizmu.
Pracuje tam, gdzie zawiodły służby. "Reakcje rodzin są różne"
Większość spraw, w które angażuje się Marcel Korkuś, to te, których nie udało się rozwiązać wojsku czy policji. - Nie jestem pierwszym, który schodzi pod wodę, ale dysponuję lepszym sprzętem, co pomaga mi w rozwiązywaniu spraw. Samo zejście pod wodę to tylko część pracy. Najpierw trzeba zawęzić obszar poszukiwań - mówi płetwonurek w rozmowie z o2.pl.
Poza rozwiązaniem sprawy Joanny Gibner Marcel Korkuś odpowiadał m.in. za:
- Odnalezienie ciała 17-letniego Kajetana na dużej głębokości w austriackim jeziorze, po trzech miesiącach od zaginięcia. W tym samym czasie na akwenie swoje ćwiczenia realizowały krajowe służby ratownicze, dysponujące najlepszym dostępnym sprzętem, jednak bezskutecznie.
- Odnalezienie ciała Marcina Sakowicza po 17 latach od zaginięcia w rzece Odra.
- Odnalezienie ciała 3,5-letniego Kacperka, poszukiwanego przez dwa tygodnie przez liczne służby w rzece Kwisa.
- Odnalezienie ciała nastolatka w jeziorze Dąbie, którego przez wiele dni szukały Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa, WOPR, straż pożarna i śmigłowiec marynarki wojennej.
Rodziny zaginionych nigdy nie tracą nadziei. - Każda akcja ratownicza zostaje w pamięci na lata. Satysfakcja pojawia się wtedy, gdy wiem, że pomogłem rodzinie zamknąć bolesny rozdział - mówi Korkuś.
- Nie jest łatwo zadzwonić i powiedzieć, że odnalazłem ciało bliskiej osoby. Reakcje rodzin są różne - od ciszy po wybuch rozpaczy. Czasami nie ja przekazuję tę informację, ale zawsze mam świadomość ciężaru tej chwili - dodaje.
Przy zerowej widoczności latarka jest zbędna. "Nie jestem strażą pożarną"
Poza ciałami Marcel Korkuś poszukuje także zatopionych samochodów. Prowadzi poszukiwania na terenie całej Polski oraz za granicą. W ostatnich latach odnalazł już ponad 30 zatopionych samochodów.
Jedną z takich spraw rozwiązał we wrześniu 2025 roku. W Brzegu Dolnym wydobył wrak fiata 126p, który został skradziony w 2007 roku. Przy tego typu akcjach, jak mówi, skafander płetwonurka narażony jest na szczególne ryzyko.
- Często dochodzi do rozcięcia przy wydobywaniu wraków. Wraki są skorodowane, blacha nie jest gładka, więc skafandry się zaczepiają. Niejednokrotnie uszkodziłem skafander - wspomina biegły sądowy. Jedna z takich sytuacji miała miejsce podczas pracy nad sprawą zatopionych bankomatów w woj. lubuskim.
Widoczność była niemal zerowa. Z kolegą przeczesywaliśmy dno zbiornika ręcznie, na wyczucie. Tam leżały porozbijane butelki i skafander został rozcięty. Musieliśmy zakończyć akcję - opowiada płetwonurek.
Przy ograniczonej widoczności prace kontynuowane są bez użycia latarek. - Bywa wtedy zbędna, po prostu przeszkadza - twierdzi.
Bardzo ważny w akcjach poszukiwawczych jest sprzęt. Wartość tego, którym dysponuje Korkuś, sięga setek tysięcy złotych.
Jeśli ktoś oczekuje ode mnie, że te działania mają być realizowane profesjonalnie, to muszę kupić lepszy sprzęt, żeby być skutecznym. Nie jestem jednostką państwową, która jest finansowana jak straż pożarna. Działam prywatnie. Około trzy lata temu założyłem fundację, aby móc pozyskać środki finansowe. Wtedy osoby lub rodziny osób zaginionych nie muszą ponosić jakichś kosztów. Jeśli fundacja jest w stanie pozyskać środki na zakup sprzętu, finansuję siebie - zaznacza biegły sądowy.
I wspomina, jak w Afganistanie podczas poszukiwania zaginionego samochodu, który z przepaści wpadł do górskiej rzeki, uszkodził sonar wart 200 tys. zł.
Obecnie Marcel Korkuś pracuje nad kolejnymi sprawami, które nie znajdują wyjaśnienia od niespełna ćwierć wieku. Jedna z nich dotyczy poszukiwań ciała w Wiśle, a druga to poszukiwania zatopionych ciał wraz z samochodami.
Karol Osiński, dziennikarz o2.pl