- Dąb przetrwał wojny, miał wartość historyczną, kulturową, krajobrazową, stanowił o bioróżnorodności tego miejsca - mówi pan Bartek, mieszkaniec Skrzeszewa Żukowskiego w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". - To było pomnikowe drzewo olbrzymich rozmiarów - dodaje.
Mężczyzna nagłośnił sprawę wycinki 300-letniego dębu na Pomorzu. Urzędnikom zarzuca m.in. brak wyobraźni i mówi o betonozie otaczającej nasz świat.
Urząd Gminy w Żukowie twierdzi, że za wycinką stoi ważny interes społeczny. Urzędnicy przeprowadzili oględziny. Jak przekazano, nie stwierdzono stanowisk lęgowych w obrębie zgłoszonych drzew do wycinki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Urząd w Żukowie dodaje, że zarządzenie o wycince podjął pracownik upoważniony do podejmowania takich decyzji. Wniosek złożyła osoba fizyczna. - Ścięte drzewo nie było pomnikiem przyrody i do Urzędu Gminy w Żukowie nie wpłynął żaden wniosek o nadanie mu takiego statusu - dodaje w rozmowie z portalem Piotr Lewna z Urzędu Gminy w Żukowie.
Urzędnik pytany, czy brano pod uwagę inne rozwiązanie niż wycinkę drzewa, odpowiada, że dąb stał na prywatnej działce na wytyczonej drodze prowadzącej do sąsiednich nieruchomości.
- Tak brzmi opowieść o polskości, która z rzeczywistością, jak widać, ma niewiele wspólnego. Pomijam świadomość i wrażliwość na kwestie krajobrazowe osób, które kupiły działkę z trzystuletnim dębem i wystąpiły o zgodę na usunięcie drzewa. Nie pojmuję tego ruchu z wielu względów, także ekonomicznych - mówi "Gazecie Wyborczej" Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk, prezeska Instytutu Ochrony Krajobrazu Pomorza.