Kajetan Szuwar| 
aktualizacja 

Mój "smartfonowy detoks": sromotna porażka i dobre wnioski

23

Znasz to uczucie, kiedy przesuwanie palcem po ekranie smartfona wciąga cię bez reszty? Jesteś o jeden mem z kotem od poprawy nastroju. Nawet nie zauważasz momentu, w którym przestajesz czuć własne nogi i łamiącym się głosem musisz zawołać kogoś, by pomógł ci wstać z sedesu. Nie? To zazdroszczę.

Mój "smartfonowy detoks": sromotna porażka i dobre wnioski
(Istock)

Nadszedł oczekiwany urlop. Rzuciłem wszystko i wyjechałem w polskie góry. Kiedy w końcu usiadłem nad rzeką i przeżywałem fantazję, która podtrzymywała mnie przy życiu przez kilka ostatnich miesięcy, po kilku minutach znudzony sięgnąłem po smartfona, by scrollować. Upragniony urlop stał się nagle nudny, w porównaniu do technologicznego okna na świat. Płynący strumień wody nie dostarczał takiej ekscytacji, jak ten informacyjny. Urlop ma koniec - newsfeed nie.

Strach przed przegapieniem czegoś istotnego sprawia, że odruchowo łapię się za kieszeń. Doświadczenie obcowania z telefonem projektowane jest tak, by coraz bardziej angażować naszą uwagę. W ten sposób błędne koło się zamyka.

To rozczarowanie zmusiło mnie do zadania sobie pytania - kiedy ostatnio czułem się komfortowo ze swoim telefonem? Odpowiedź przyszła po chwili - kiedy był głupszy ode mnie. Ta myśl przypieczętowała decyzję o smartfonowym detoksie.

GŁUPI TELEFON POTRZEBNY OD ZARAZ

Chcąc zminimalizować koszty eksperymentu, wrzuciłem na tablicę ogłoszenie o poszukiwanym ideale z generacji 2G. Szybko okazało się, że wielu znajomych trzyma takie telefony na “święte nigdy”. Musiałem zapewniać, że nie posłużą mi do żadnych nielegalnych celów, ale udało się i przełożyłem swoją kartę SIM do modelu, który przeniósł mnie w czasie do 2005 roku.

Zmiana zdjęcia w tle na społecznościowym profilu zachęcała znajomych do nadsyłania swoich numerów komórkowych w prywatnej wiadomości. Dostałem dwa - to o dwa więcej, niż się spodziewałem.

PIERWSZY TYDZIEŃ BEZ SMARTFONA

Dopiero z “trapfonem” w kieszeni poczułem się jak na urlopie. Żadnych wyskakujących powiadomień, problemów z aktualizacjami, komunikatów o aplikacji “latarka”, dziwnym trafem żądającej dostępu do moich kontaktów. Mogłem co najwyżej pograć w “węża”. No i ta mina kasjerki odruchowo polecającej mi instalację aplikacji sklepu, kiedy pokazując jej aparat, zapytałem, czy na tym też się da.

Odbierałem więcej rozmów, znów doceniłem słownik T-9, ładne widoki chłonąłem wyłącznie oczami, bo rozstałem się przecież aparatem. Przestałem być na bieżąco z memami i nie żałowałem tego. Komunikacja z innymi działała dobrze, ale dopiero bez smartfona zauważyłem, ile życia wiązałem do tej pory z jego aplikacjami.

APKI - JESTEŚCIE JAK ZDROWIE

Policzmy: streaming muzyki i podcastów, treningi, notatki i listy, budzik z cyklami snu, komunikacja miejska i dojazdy, a nawet blokowanie telemarketerów - jak tu bez tego żyć? Na zakupy brałem kartkę i długopis, wróciłem do gwizdania ulubionych melodii, zamieniłem słuchawki na książkę, kody QR ustąpiły SMS-om, ale to nie do końca wystarczało.

Po dwóch tygodniach bez smartfona poza pracą uznałem swoją porażkę. Klęska miała też dobre skutki, bo technologia wracała do mojego życia bardzo ostrożnie.

PRZYWRÓĆ USTAWIENIA FABRYCZNE

Poczciwy klawiszowiec wciąż był bliżej, a dla smartfona z drugą kartą SIM, w razie sytuacji kryzysowych, przeznaczyłem ostatnią kieszeń plecaka. Chodziło o to, żebym nie mógł po niego sięgnąć przypadkiem i wpaść w stare koleiny. Wyłączany na noce, znajdował miejsce w dalekiej od łóżka szufladzie. Bliżej leżały natomiast książki, które nie musiały już toczyć nierównej walki z newsfeedem. Smartfona nie zabieram już do toalety. Etykiety detergentów też potrafią dostarczyć rozrywki.

CYFROWY DETOKS - ROBIĆ CZY NIE ROBIĆ?

Mój przebodźcowany mózg dostał dużo przestrzeni na własne myśli, więc serwował mi najbardziej żenujące wspomnienia z całego życia w losowych momentach. Kiedy fale zażenowania odpływały, pojawiały się pomysły, łatwiej było mi określać emocje. Momenty oczekiwania w sklepowej kolejce czy komunikacji miejskiej przestały być krępujące - ludzie odwzajemniają zwykle uśmiechy.

Zrozumiałem, że FOMO nie ma rzeczywistych podstaw. Że reakcje na posty nie sprawią, że poczuję się kochany. Lajki nie są trwałym pocieszeniem. Reakcje “XD” na przesyłane memy nie zaspokają towarzyskich potrzeb. Nic istotnego mnie nie ominie, a jeśli coś chce tylko sprawiać wrażenie istotnego - poczeka.

Ponownie odkrywając wartość swojej uwagi, ostrożniej publikuję treści. Nie usuwam już posta, jeśli nie zbierze spodziewanych reakcji w krótkim czasie. Najważniejsze, że wewnętrzny głos zabrzmiał mocniej. Również wtedy, gdy zabijam czas na inne sposoby. Łatwiej rozpoznaję “wiry uwagi”, zanim w nie wpadnę, a jeśli nawet, to sprawniej z nich wychodzę. To oczywiście kwestia ciągłego ćwiczenia.

W bramie na warszawskiej Pradze Północ zobaczyłem kiedyś hasło: “człowiek jest niewolnikiem każdej rzeczy, której nie może się pozbyć”. Może ta jesień to właśnie okazja, by przyjrzeć się swojej relacji ze smartfonem i określić ją na jeszcze bardziej własnych warunkach?

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić