aktualizacja 

Deska klozetowa jednorazowego użytku. Najdziwniejsze zachcianki gwiazd

3

Dave Grohl z Foo Fighters gustuje w potrawach z lamy. Madonna nigdy nie siada dwa razy na tej samej desce klozetowej. Czy fanaberie muzyków przekładają się na jakość ich koncertów? Zapytaliśmy o to Mariusz Owczarka z radiowej Trójki.

Deska klozetowa jednorazowego użytku. Najdziwniejsze zachcianki gwiazd
(Getty Images, Michael Kovac/Kevork Djansezian/Bryan Steffy)

Przypominasz sobie jakieś zaskakujące, irracjonalne wręcz zachowanie muzycznej sławy podczas występu na żywo?

- Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to słynny występ Whitney Houston w Sopocie. To był chyba rok 2000 albo 2001. I ta słynna scena, kiedy Whitney wychodzi na brzeg wstrady, nie wiem, czy pamiętasz…

Tak, dzień wcześniej był Lionel Richie.

- I sprawdza jak zimno jest na scenie Opery Leśnej. Była w jakimś szaliku, jakimś takim woalu, boa… Może nasłuchała się w Stanach, że Polska to właściwie Rosja, prawie Syberia? A to był dobry kontrast, to, co powiedziałeś. Lionel Richie dzień wcześniej. Myślę, że to jest kwestia konstrukcji psychicznej człowieka. Podejścia do świata. Pamiętam jak kiedyś przyjechał do Polski promować płytę „Renesans”, to był chyba dwutysięczny rok.

- Mieliśmy taki „round table” w którymś hotelu w Warszawie, przyjechali dziennikarze z całego kraju, mieliśmy mikrofony ustawione przy stoliku, no i Lionel siedział z nami jak kolega. Była taka wręcz rodzinna atmosfera. Gość, który sprzedał kilkadziesiąt milionów płyt, widział niejedno, występował na największych scenach. Zupełnie taki „brat łata”. A potem, dzień później, masz na scenie dziewczynę, która sobie nie poradziła z byciem wielką gwiazdą. Nie miała szczęścia do ludzi, którzy byli blisko niej.

Czy to, co zdarzyło się wtedy w Sopocie, powtarzało się na innych koncertach?

- Im bliżej tego tragicznego końca, Whitney miała większe problemy na scenie. Pamiętamy, jaki miała głos pod koniec lat 80, w pierwszej połowie lat 90, kiedy wszyscy byli zachwyceni. Mówili, że ma najpiękniejszy głos świata w muzyce – szeroko rozumianej – rozrywkowej. Okazało się, że jest też nie najgorszą aktorką („Bodyguard”). A potem zaczął się dla niej bardzo trudny czas. Na szczycie nie jesteś zawsze. Nadejdzie ten moment, kiedy z tego szczytu ktoś cię zepchnie, albo ty sam siebie zepchniesz. Ona nie potrafiła sobie z tym poradzić.

Amy Winehouse i ten słynny koncert w Serbii…

- Tak, to jest kolejny przykład. Whitney miała takich koncertów kilka. To, co się działo w Londynie, to trudno nawet przekazać w słowach. Ona wyszła na scenę, próbowała zacząć ten koncert, nie udawało się, schodziła, dwa, trzy razy. To jest bardzo ludzki problem. Człowiek, który jest noszony na rękach, odrywa się od rzeczywistości. Po jakimś czasie następuje ten moment, kiedy musisz zejść na ziemię, i to jest ten moment, kiedy czasami spadasz z hukiem. Obijasz się bardzo boleśnie. To wszystko odbija się na twoim codziennym życiu. Któregoś dnia budzisz się rano i nie wiesz, co ze sobą zrobić.

Czy były sytuacje w trakcie wywiadów albo przy umawianiu się na wywiady z największymi z gwiazd muzyki, że bardzo trudno było się do nich dostać? Albo ta atmosfera była można powiedzieć familiarna, gdzie faktycznie nie czuć było tego dystansu. Czy byłeś świadkiem takich skrajnych przypadków?

- Pamiętam moją jedyną rozmowę z Grzegorzem Ciechowskim (liderem zespołu „Republika” – przyp. red.) przez telefon. Siadam przed maszyną do nagrywania, wykręcam do niego numer, który wtedy odbiera i okazuje się, że jest w drodze na Mazury. Nasłuchałem się wtedy o Ciechowskim różnych rzeczy – że to wielka gwiazda, że ma różne humory. Bardzo ważne w wywiadzie jest pierwsze i drugie pytanie, bo to nastawia do ciebie człowieka. I to pierwsze pytanie udało mi się widocznie tak zadać, że nam się przez te 10 minut rozmawiało tak, jakbyśmy się znali nie wiem ile lat (choć gadam z facetem po raz pierwszy). I pamiętam pytanie o koncert „Republiki” w Jarocinie w 85. roku. Ten słynny koncert, który zaczął się od tego, że oni wyszli na scenę i na instrumenty poleciały maślanki i pomidory.

- Rzucali w nich, czym tylko się dało. Pierwszy odruch artysty byłby taki, że on schodzi ze sceny. Ale to jest: schodzę ze sceny – podaję się. Do Ciechowskiego to nie pasowało. Do jego wizji bycia artystą, podejścia do świata jako artysta. Oni się obronili. Przez 15 minut wytrzymali ten atak, grając nowe piosenki. To nie były przeboje, które ludzie w Jarocinie znali ludzie z poprzednich płyt. I to, jak Ciechowski mi opowiadał po latach przez telefon o tym koncercie, to było nieprawdopodobne. Bo ja odczułem, że to jest facet tak zaangażowany w to, co robi… W tej rozmowie przez telefon było czuć emocje, jak bardzo to przeżył. To był dla niego jeden z przełomowych momentów dla.

A twoim zdaniem najtrudniejszy w rozmowie artysta?

- Myślę, że takim trudnym w rozmowie artystą może być Bob Dylan. Pamiętam jego koncert w Stodole kilka lat temu. Sala nabita po brzegi, gorąca atmosfera. Wychodzi Dylan, nawet pół słowem się nie odzywa „Dobry wieczór”, „Cześć”. Odgrywa koncert, schodzi ze sceny bez słowa. Wraca na scenę na bis, bez słowa. Wszystko jest OK – on śpiewa, zespół gra świetnie, ale mam wrażenie, że on jest nieobecny na tym koncercie. I podejrzewam, że to jest facet, z którym jest trudny kontakt. Jego wszystkie koncerty wyglądają tak samo. Wychodzi na scenę i jakby postawiono przed nim jakąś ścianę. On nie widział ludzi, którzy tam byli, reagowali na to, jaki on jest na scenie.

- Przeciwieństwem Boba Dylana był dla mnie Dave Matthews. Udało mi się porozmawiać z nim przez telefon jesienią ubiegłego roku przed pierwszym koncertem jego zespołu w Polsce. To jest zespół, który zjechał świat wzdłuż i wszerz. W Ameryce po 20 ponad latach grania są bogami koncertowymi. Gdy planują trasę, trzydzieści koncertów, w tydzień sprzedają się wszystkie. W Europie jest podobnie. Wreszcie dotarli do Polski. Dzwonisz do gościa, on odbiera telefon i mówi: „Wiesz, jestem teraz w samochodzie, jadę po Seattle, moim rodzinnym mieście, ale pogadajmy”. Mówię, że mam na imię Mariusz, a on mnie pyta: „Ale jak się właściwie twoje imię wymawia, bo chciałbym wiedzieć?” i od razu powstaje jakaś fajna więź.

- Opowiada mi o tym, że prowadzi samochód i w ogóle dobrze mu się rozmawia. A potem zadaję pytanie: „Dave, od 20 ponad lat widzę cię na scenie. Podaj mi recepturę na tę swoją tajemniczą energię, która z ciebie emanuje”. A on mówi: „To jest prosta sprawa – wódka i kawa”. Czujesz, że facet jest na luzie, możesz go o wszystko spytać, on na każde pytanie zna odpowiedź. Takich rozmówców nam trzeba.

A jeżeli chodzi o przygotowywanie koncertów, o to jak wygląda? Czy były takie przypadki, gdy muzycy pedantycznie planowali trasy koncertowe, to, jak ma wyglądać scena, ale potem coś się nie udaje?

- Doskonałym przykładem jest to, co się działo na koncercie Foo Fighters w Krakowie. To był czas, gdy Dave Grohl miał jeszcze poważny problem z nogą, bo na jednym z wcześniejszych koncertów skoczył ze sceny i złamał sobie kość śródstopia. No i oni mieli do wyboru – albo odwołujemy całą trasę, albo próbujemy odwołać dwa, trzy koncerty i doprowadzić gościa do jako takiego stanu, żeby pojawił się na scenie i grał.

- Oczywiście Dave Grohl to jest twardziel, to nie jest facet, który będzie się nad sobą użalał, więc odwołali chyba dwa koncerty, po czym wymyślili, że będzie grał na siedząco. Ale że to jest Foo Fighter, to nie postawili mu zwykłego krzesła, tylko zbudowali dla niego tron. Siedział na specjalnym wózku, który wjeżdżał głęboko w publiczność, sterowany przez kogoś z tyłu. Miał wokół siebie kilka gitar, więc siadał na tym tronie i mógł się z niego nie ruszać.

- Oni (Foo Fighters) wokół tego zbudowali całe show. Słyszysz gościa, który siedzi na tronie i krzyczy: „Polska! Dawno nas tu nie było! Kto był na koncercie w 96 roku w Sopocie? O! Widzę 3 pary rąk!”. To jest to, co się buduje między artystą a odbiorcą. Na jednym biegunie masz Boba Dylana, na drugim biegunie masz Dave’a Grohla.

- Ta więź tworzy się wtedy, kiedy ja czuję, że ten facet jest prawdziwy, szczery. Jemu się mogą zdarzać płyty lepsze, gorsze. Ale ja wychodzę przed scenę, on wychodzi na scenę i czuję, że on naprawdę daje to, co ma w środku. Najważniejsze jest to, co masz do powiedzenia. Dla mnie to jest najważniejsze w muzyce.


Mariusz Owczarek - dziennikarz muzyczny, prezenter radiowy, w Trójce od 1997 roku. Wybiera nowości do kolejnych notowań "Listy przebojów Programu Trzeciego". Jest sekretarzem redakcji muzycznej.

Autor: Mateusz Kijek

Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić