aktualizacja 

Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiedzialni są rodzice

6

Przecież to było jeszcze wczoraj. Zrzucaliśmy całą zgrają plecaki i wybiegaliśmy na podwórko, żeby nacieszyć się dniem, zanim rodzice zjawią się w domu i zagonią nas do odrabiania lekcji.

Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiedzialni są rodzice
(flickr.com)

Z minami bezkarnych szelm, odbijaliśmy godzinami piłkę o ściany bloku, niebezpiecznie blisko ulicy, szyb i aut. Mimo że dzień w dzień darł się na nas dozorca, nie znaliśmy strachu. Tak, byliśmy nieustraszeni. Przynajmniej dopóki tata nie szedł na wywiadówkę. I nieugięci. Do co najmniej piętnastego nawoływania nas przez mamy na obiad. Myślimy, że tu i teraz to wieczność. A ono nagle, bez zapowiedzi, staje się „tamtym” i „wtedy”. Dorastamy.

Kiedy to się dzieje, nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ot, mija poniedziałek, tydzień, kolejny miesiąc i nie wiedzieć czemu, nie wiedzieć po co i dlaczego tak szybko, stajemy się dorośli. Na co dzień nie dociera do nas ta informacja, tylko czasem ktoś poprosi o dowód, zobaczymy rok urodzin i mimochodem zestawimy go z aktualną datą. I ten szok – gdzie się podziało ostatnie 5, 10, 15 lat mojego życia?! Do 18. urodzin jesteśmy w stanie coś tam odtworzyć, ba, z perspektywy czasu mocno polukrować wspomnienia, ale potem? Bozia jakby przypadkiem wcisnęła w pilocie sterującym nasze życia funkcję „przyśpieszonego podglądu”.

Nie dramatyzujmy. Nie ma co płakać nad nieuniknionym. To dopadnie nas wszystkich – rosnący staż, zmarszczki mimiczne, praca, odrosty i zadyszka na trzecim piętrze. Zamartwiając się tym, możemy przegapić tą ulotną resztę czasu, w której jeszcze wolno nam, ze względu na wciąż młody wiek, być niedojrzałym, nierozsądnym, bać się, nie wiedzieć i robić głupstwa, za które nie musimy brać odpowiedzialności. Dorosłość przecież nie jest aż tak straszna.

Wolno nam wracać późno do domu, trwonić pieniądze na głupstwa, takie jak rachunki i rata kredytu. Nikt nie truje nam zimą o kalesonach i czapce. Nie zmusza do odrabiania lekcji. Brzuch już nie boli ze stresu przed klasówką z matmy, ma teraz długą listę innych, ulubionych powodów. Nie czekamy już, co prawda, na świętego Mikołaja, ale oczekiwanie na przelew z wypłatą to prawie to samo. Nie mamy wygórowanych oczekiwań i marzeń. Zamiast Disneylandu w zupełności wystarczy nam odrobina świętego spokoju. No właśnie, spokój. Coś, co umyka wraz z jędrnością skóry i kolejnym, odhaczonym rokiem.

Pamiętasz, jak w dzieciństwie narzekaliśmy na ciężar swojego życia? Na konieczność odrabiania lekcji, nieustającą kontrolę, obowiązki, przymus informowania o swoich działaniach i bycie zależnym? Jakby ten gość z pilotem słuchał naszych wywodów, ale wysyłał odpowiedź Pocztą Polską, dlatego nie otrzymujemy jej na czas. I nagle budzimy się. Jak u Kafki. Przepoczwarzeni w monstrum zwane dorosłym człowiekiem. O ironio, w takie, które nie tylko jest zależne, ale od którego zależą inni.

Jesteśmy pracownikami, rodzicami, właścicielami. Do całej listy sprawunków dochodzi ta cholerna odpowiedzialność – za to, czy nasi bliscy mają co jeść, czy gazownia otrzymała swoje należności na czas, czy efekt naszej pracy satysfakcjonuje szereg osób, które w przeciwieństwie do mamy rzadko doceniają dobre intencje i starania, kładąc ten cholerny nacisk na skuteczność i efekty. Wir codziennych zdarzeń, na szczęście, nie pozwala nam się nad tym rozwodzić. Ten smutek, który towarzyszyłby uzmysłowieniu sobie, ile mamy teraz na głowie, utrudniłby poranne wstawanie, które i tak przychodzi nam z trudem, kiedy wiemy, jak wiele mamy w ciągu dnia do załatwienia, dopilnowania, zrobienia.

Najgorsze jest chyba jednak to, że nikt się już o nas nie troszczy. Na pewno nie tak, jak rodzice kiedyś. Możemy łazić bez czapki, wracać nad ranem, ale musimy potem robić swoje – z glutem po pas i zmęczeni, bez taryfy ulgowej. Z przykrością odkrywamy, że obiad nie czeka na stole, gdy wracamy do domu, nikt nie krzyczy, że mamy siadać i jeść zupę, bo ostygnie. My ją robimy. My wołamy tych, którzy talerz tej czekającej na stole zupy docenią dopiero za kilkanaście lat. Kiedy ten na górze dorwie w łapska pilot sterujący także ich życiem.

Nie świeci za nas oczami, kiedy nawalimy. Przy wejściu do bloku budynku nie ma już napisu, że za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice. A nawet jeśli, nas już nie obowiązuje.

I czasem nie dajemy rady. Wychodzi nam bokiem to stanie na baczność i spełnianie oczekiwań. Raz na jakiś czas, chciałoby się cisnąć torbą i wrzasnąć, że się nie idzie do pracy. Rzucić się na ziemię w sklepie, nie bacząc na wlepione w nas ślepia z długiej kolejki do kasy. Tylko, że to niczego nie zmieni. Wrzask mamy nie przywróci nas do porządku. Jej ciepły głos nie sprawi, że zrobi się nam jakoś lżej. Nikt nas nie przytuli. Wszystkie ślepia zastygną, a ich właściciele albo poczekają, aż się ogarniemy albo zadzwonią po policję. I kiedy przyjedzie, bo na przykład, jak na boisku poczujemy nieodpartą potrzebę strzelenia komuś w pysk i nie znajdziemy powodów wystarczająco ważkich, by się powstrzymać, nikt nie będzie nas tłumaczył i bronił. Sprawa nie zakończy się na upomnieniu, nie jesteśmy już dziećmi.

Za szkody wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice. Śledztwo w sprawie szkód wyrządzonych dorosłym przez życie, z braku czasu, nigdy nie zostanie wszczęte. Odszkodowania w postaci odzyskanego dzieciństwa i bezkarności nie będzie. Będziemy zmuszeni pokryć wszystkie koszty zaistniałych zdarzeń i zniszczeń w naszej głowie.

Z gorzkim pozdrowieniem,
Radomska,
której w niektóry piątek dorosłość
ciąży bardziej niż siaty z marketu.
Autorka bloga Mam Wątpliwość

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić