5 ton gruszek do zebrania. "Zostanie na straty". Pan Henryk czeka na ludzi
W sieci pojawiło się kolejne ogłoszenie o pomoc przy zbiorach owoców. Tym razem o wsparcie apeluje sadownik z miejscowości Polanka k. Legnicy. W jego sadzie na drzewach dojrzewa około 5 ton gruszek, które trzeba zebrać, zanim owoce się zmarnują. - Idzie sprawnie, ludzie przyjeżdżają, wciąż można zbierać - mówi o2.pl pan Henryk.
Pan Henryk prowadzi sad samodzielnie i nie jest w stanie zebrać wszystkich owoców na czas. Zebrane gruszki można zabrać ze sobą – właściciel nie narzuca liczby, zależy mu przede wszystkim, żeby owoce się nie zmarnowały – informuje ogłoszenie, które szybko zyskało popularność w mediach społecznościowych.
PiS i Konfederacja w koalicji? Zaskakujące słowa w Sejmie
Sadownik przebywa na miejscu, dogląda drzew, spaceruje alejkami i chętnie rozmawia z odwiedzającymi. W rozmowie z portalem o2.pl przyznaje, że praca w sadzie staje się coraz trudniejsza.
U mnie 1/3 tonażu śliwek poszła na dno, bo przyszły deszcze, a nie ma w okolicy przetwórni. Z gruszkami idzie sprawnie, tylko jedna odmiana zostanie na straty - gruszka azjatycka. Profesor Pieniążek ją przywiózł z tamtej szerokości geograficznej. Jakoś się tutaj zaaklimatyzowała, ale jest problem, bo o tej odmianie się mało mówi i mało pisze i ludzie, jakoś tak, dziwnie podchodzą. Jak przyjeżdżają to biorą po kilka, nie wiedzą, że coś takiego jest. Będę musiał wykarczować i posadzić tradycyjne, polskie gruszki – opowiada pan Henryk.
Owoce czekają. "Nie ma wagi, na oko"
Zbiór w Polance odbywa się w formie samozbioru. Każdy, kto przyjedzie, może zebrać tyle gruszek, ile zdoła lub na ile ma ochotę – na własny użytek lub przetwory. Rozmawiamy z panem Henrykiem przez telefon. W tle słychać gwar odwiedzających.
"Gdzie waga?" – pyta jedna z kobiet. "Nie ma wagi, na oko" – odpowiada pan Henryk. "Nazrywaliśmy dwie skrzynki, tyle nam wystarczy" – dopowiada męski głos w oddali.
Gruszki z sadu pana Henryka są idealne do suszenia, pieczenia, przerabiania na dżemy i kompoty, ale również do jedzenia na świeżo. Sam właściciel przyznaje, że ma całą spiżarnię pełną przetworów.
Nasze, znane chętnie idą. Zupełnie jak jabłka: zielone niechętnie schodzą, a czerwone - biorą, ile jest. Złota czy szara reneta ładnie owocują, kwitną, jeśli nie będzie gradobicia, są mniej podatne na choroby. Na nich można zarobić. Lobo, cortland czy szampion - nie sadzić. Są parcholubne. Deszcz popada, już trzeba jechać z opryskiwaczem pryskać, bo będą jabłka całe w kropkach, a kto za to zapłaci? – mówi sadownik.
Symboliczna opłata i otwartość na pomoc
Za zebrane owoce pan Henryk oczekuje jedynie symbolicznej opłaty – do uzgodnienia na miejscu. Najważniejsze, by owoce trafiły do ludzi, a nie pozostały na drzewach.
Owoce miękkie będą bardzo drogie w niedalekiej przyszłości. Jest ciężko. Trudno będzie o ludzi, żeby to zbierać. Coraz mniej ludzi jest na wsi – dodaje z troską.
Pan Henryk nie ukrywa, że praca w sadzie jest dla niego coraz bardziej wymagająca – zwłaszcza że zmaga się z bólem nogi. Zdarza mu się przystawać pod drzewami, by chwilę odpocząć, ale nie narzeka. Chce, by jego sad tętnił życiem i by owoce z jego drzew cieszyły innych. Każdy, kto chciałby pomóc w zbiorach gruszek w Polance, może przyjechać i wesprzeć sadownika w jego misji – "żeby się nie zmarnowały".
Danuta Pałęga, dziennikarka o2.pl