Burza po pożarze w Poznaniu. Miało zginąć 200 papug. Straż komentuje
W pożarze Galerii Podolany zginąć miało ok. 200 papug z działającej w obiekcie papugarni. W sieci pojawiły się głosy świadków, którzy uważają, że "straż pożarna nie chciała ratować ptaków". - Strażacy musieli ratować swoje życie i zdrowie. Nie mogliśmy wpuścić ratowników w samo źródło pożaru - mówi o2.pl mł. asp. Marcin Tecław. Z naszych informacji wynika, że ogień wybuchł w pobliżu poznańskiej papugarni.
Do pożaru Galerii Podolany doszło w niedzielę (12 października) ok. godz. 21:00. Na miejscu pojawiło się 15 jednostek straży pożarnej. Strażacy starali się znaleźć źródło ognia i ugasić pożar. Ogień został opanowany ok. 3 nad ranem. Aktualnie trwa dogaszanie pożaru.
W poznańskiej galerii znajdowała się popularna papugarnia. Będący na miejscu świadkowie twierdzą, że "straż dopuściła do spalenia się obiektu z liczbą 200 papug w środku". Osoby postronne "miały błagać, aby podjęto próbę ratowania ptaków, ale strażacy nie reagowali".
Nagrał go i wysłał na policję. Teraz każdy zobaczy, co zrobił kierowca
Nie chcieli nawet okien wybić, aby je ratować i umożliwić im ucieczkę. Skupili się na dachu [...], olewając całkowicie tył budynku. 30 minut ogień dochodził do papugarni. [...] Jak papugarnia spłonęła, to dopiero wtedy podjechali - pisze w sieci mężczyzna, który podaje się za świadka zdarzenia.
Internauci zaczęli zarzucać poznańskim strażakom, że nie dążyli do uratowania zwierząt. Z relacji przedstawicieli Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu wynika jednak, że uratowanie papug było niemożliwe.
Początkowo prowadziliśmy działania wewnątrz i na zewnątrz budynku o wielkości ok. 5 tys metrów kwadratowych. Pożar wybuchł początkowo na połączeniu obiektu sklepu wielkopowierzchniowego dyskontowego z galerią handlową. Strażacy otrzymali informację od osób postronnych, że znajdują się tam papugi i próbowali do nich dotrzeć. Jednak z uwagi na bardzo silne zadymienie i zapalenie się gazów pożarowych, musieli się sami ewakuować, aby ratować swoje zdrowie i życie - tłumaczy o2.pl mł. asp. Marcin Tecław, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu.
Mł asp. Tecław wskazuje, że strażacy przed podjęciem działań ratowniczych, musieli zrobić kompleksowe rozeznanie. Podjęte działania oparte były na szczegółowo opracowanej taktyce. Ta uległa zmianie, gdy budynek zaczął się zawalać.
Gdy doszło do zawalenia pierwszych elementów konstrukcji dachu budynku, kierujący działaniami ratowniczymi podjął decyzję o tym, że strażacy nie będą już gasić pożaru w środku obiektu, bo istniało bardzo poważne zagrożenie dla ich zdrowia i życia - tłumaczy o2.pl asp. Marcin Tecław.
"Nie chcieli nawet okien wybić"? Straż wyjaśnia
Niektórzy świadkowie twierdzą, że chcieli sami wejść do budynku, aby ratować zwierzęta. Internauci uważają, że strażacy mogli "wybić okna", aby wypuścić ptaki. - To nie jest takie proste - mówi o2.pl rzecznik poznańskiej straży pożarnej.
Lokal znajdował się właśnie w okolicy połączenia dwóch budynków, co utrudniało działania. Nie mogliśmy wpuścić ratowników w samo źródło pożaru - zaznacza Marcin Tecław.
Przedstawiciel poznańskiej straży pożarnej wskazuje też, że "dowódca akcji nie mógł wpuścić osób postronnych na teren palącej się hali".
Podkreślę, że kierujący działaniami ratowniczymi bierze odpowiedzialność za cały teren akcji. Nie mogliśmy wpuścić osób postronnych, aby ratowały papugi. To wiązałoby się z ogromnym ryzykiem dla ich zdrowia i życia, za co kierujący by odpowiadał - tłumaczy rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu.
Z nieoficjalnych informacji o2.pl wynika, że zlokalizowane ok. 3 nad ranem źródło pożaru znajdowało się w okolicy papugarni. Sprawę badają służby. Śledczy mają ustalić m.in. ,jak wiele ptaków przebywało w poznańskiej papugarni w trakcie pożaru.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl