Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Kłamstwo Rosji? Ogłosili to w poniedziałek. Mało kto wierzy

W poniedziałek mer Moskwy Siergiej Sobianin ogłosił "zakończenie częściowej mobilizacji w stolicy". Niezależni rosyjscy komentatorzy wątpią jednak, czy to prawda, a gen. Mieczysław Gocuł w rozmowie z o2.pl zwraca uwagę na spadające morale w rosyjskim społeczeństwie. - Bierze górę strach przed powrotem w worku - mówi.

Kłamstwo Rosji? Ogłosili to w poniedziałek. Mało kto wierzy
Siergiej Sobianin (na zdjęciu za Władimirem Putinem) ogłosił zakończenie mobilizacji w Moskwie, ale komentujący mają co do tego poważne wątpliwości (Getty Images, Twitter)

- Wszystkie zadania mobilizacyjne zostały w pełni wykonane - ogłosił w poniedziałek 17 października mer Moskwy. Dodał, że "wezwania wysłane w procesie mobilizacji do miejsca zamieszkania i przedsiębiorstw tracą ważność".

Tyle że, jak tłumaczy niezależny rosyjski portal Meduza, nie jest to informacja zgodna z faktycznym stanem prawnym. Portal opisuje, że w żadnym akcie normatywnym, w tym także w dekretach prezydenckich Władimira Putina, nie zostały wyznaczone ani ramy czasowe mobilizacji, ani liczba osób przeznaczonych do mobilizacji.

Zakończenie działań mobilizacyjnych leży tylko w gestii tego, kto je zarządził - czyli prezydenta Rosji. Co więcej, wskazana w dokumencie mobilizacyjnym osoba może zostać wezwana do wojska nawet w razie ogłoszenia "zakończenia działań mobilizacyjnych".

A działania mobilizacyjne wyglądały częstokroć jak zwykłe łapanki. W internecie można obejrzeć dziesiątki nagrań z ulic rosyjskich miast, m.in. Moskwy czy Petersburga, na których mobilizowanych "zbiera" z różnych punktów policja, siłą doprowadzając tych, którzy próbują ukryć się przed wcieleniem do armii.

Łapanki rozzłościły wielu Rosjan, dlatego ogłoszony w poniedziałek przez mera Moskwy koniec mobilizacji - zdaniem rozmówców Meduzy, w tym niezależnych rosyjskich prawników - może być tylko próbą uspokojenia nastrojów w rosyjskim społeczeństwie. A wezwania do armii dalej mogą przychodzić - tak jak to miało miejsce np. w Buriacji, gdzie najpierw 30 września poinformowano o zakończeniu mobilizacji, a potem - 12 października - ogłoszono "mały dodatkowy nabór".

Dalsza część tekstu pod nagraniami

Trwa ładowanie wpisu:twitter
Trwa ładowanie wpisu:twitter

Jak mówi o2.pl osoba związana z jedną ze służb specjalnych, rosyjska mobilizacja "trwa w najlepsze i idzie jak krew z nosa". Na front trafiają niedoszkoleni, często źle wyposażeni żołnierze, którzy nie prezentują wysokiej wartości bojowej. I trudno się dziwić, bo wedle źródeł ukraińskich "szkolenie" na poligonie pod Rostowem nad Donem trwało ostatnio... 22 godziny.

Nie nadążają ich wysyłać. Zapoznanie z bronią, mundur i na front. Zaczyna się ściąganie żołnierzy wyznania muzułmańskiego. Z Tadżykistanu, Azerbejdżanu, Dagestanu i diabeł wie skąd jeszcze. Ale ci idą na służbę za kasę. I robi się kwas, bo oni nienawidzą się zazwyczaj z rdzennymi Rosjanami - mówi nasz rozmówca.

Strach przed powrotem w worku

Aby zrozumieć, skąd się biorą problemy z mobilizacją, trzeba cofnąć się o rok. Wtedy minister obrony Siergiej Szojgu i rosyjski szef sztabu, gen. Walerij Gierasimow podjęli próbę wprowadzenia nowego systemu szkolenia rezerw.

Miał on przynieść Rosji od 80 tys. do 100 tys. nowych wyszkolonych rezerwistów. Były Szef Sztabu Generalnego, generał w stanie spoczynku Mieczysław Gocuł podkreśla w rozmowie z o2.pl, że plan spalił na panewce. Raporty np. RAND Corporation mówią, że z planowanych dziesiątków tysięcy nowych rezerwistów przybyło ich zaledwie kilka tysięcy.

Można mieć też obawy co do jakości tych żołnierzy. Generał Gocuł mówi m.in. o problemach z alkoholem, które ma część z nich. Zwraca też uwagę na ogólny problem z korupcją, który trapi Rosję. Armia poborowa, jak mówi, nie ma wysokiej wartości bojowej i nie przyczyni się do zmiany sytuacji na froncie ukraińskim.

Putin stracił inicjatywę operacyjną, a wydaje się, że traci także inicjatywę strategiczną. Pojawiają się także poważne wątpliwości co do morale rosyjskiego społeczeństwa, które było złaknione sukcesu, wygranej wojny i powrotu świata dwubiegunowego z wysoką pozycją Rosji. Ale inaczej jest, kiedy zaczynają ginąć mężowie, ojcowie i bracia. Wtedy to morale zaczyna pikować. To jest wojna najeźdźcza i Rosjanie zdają sobie z tego sprawę. Bierze górę strach przed powrotem w worku - mówi generał o2.pl.

Dodaje, że mobilizacja nie powiodła się w takim wydaniu, jakie zakładano. Jeśli zaciągnięte zostały jakieś siły, to nie stanowią one wartości dodanej, a raczej obciążenie dla walczących na froncie żołnierzy wojsk operacyjnych. Aby zrobić z tych wcielonych siłą poborowych żołnierza o wartości bojowej, potrzeba tygodni, a raczej miesięcy szkoleń.

Jeśli faktycznie "szkolenia" trwają kilkadziesiąt godzin, to trudno tu mówić o jakimkolwiek szkoleniu, a raczej o możliwości przymierzenia mundurów czy butów. W szkoleniu żołnierza liczy się nie tylko technika. Równie istotna są taktyka, procedury, zgranie oddziału. Tak można się pobawić w paintballa, a nie szkolić żołnierzy. Dwadzieścia dwie godziny to za mało nawet na czynności administracyjne. To będzie obciążenie dla armii i ofensywy, przynajmniej w pierwszych miesiącach - przekonuje były Szef Sztabu Generalnego.

Jego konkluzja jest mało optymistyczna dla Rosjan. Generał nie ma wątpliwości, że zaczną się powszechne dezercje, bo znając wątpliwej jakości zdolności logistyczne i aprowizacyjne Rosjan, szybko pojawią się problemy z zaopatrzeniem - np. w żywność czy leki, czyli to, co żołnierz powinien mieć zapewnione w podstawie. Tego typu problemy już są zresztą widoczne wśród żołnierzy, którzy trafiają na front.

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl

Zobacz także: Wściekłość generałów Putina. "Oni chcą przeżyć"
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić