Minął rok od ogromnej powodzi. "Nigdy tego nie zapomnę"
Dokładnie rok temu południe Polski zmagało się z wielką wodą. To, co wydarzyło się we wrześniu 2024 r., odmieniło życie wielu ludzi. Niektórzy stracili wszystko, co mieli. Tomasz Chojnacki, jeden z wolontariuszy, w rozmowie z PAP wspomina, jak spontaniczna pomoc podnosiła na duchu poszkodowanych. Mówi też, co usłyszał od powodzian.
We wrześniu ubiegłego roku południe Polski zmagało się z wielką wodą. Sytuacja w wielu miejscowościach była dramatyczna, ale i skala pomocy była wyjątkowa. Na miejscu zjawiło się wielu wolontariuszy.
Tomasz Chojnacki o nadchodzącej powodzi usłyszał, gdy przebywał w Ciechocinku. Na początku nie traktował tego poważnie, ale dramatyczne wiadomości od rodziny z ziemi kłodzkiej, zmieniły jego podejście.
Kuzynka mieszkająca tuż przy Białej Lądeckiej wysyłała dramatyczne SMS-y: "żyjemy. Parter zalany, woda opada". Kilka godzin później: "jest bardzo źle, tama przerwana, helikopter ewakuuje ludzi".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Skrajna nieodpowiedzialność". Bogucki uderza w Tuska i Sikorskiego
To była huśtawka: nadzieja, strach, ulga, znów strach. Nigdy tego nie zapomnę – mówi wolontariusz.
Chojnacki wspomina, jak wraz z żoną organizowali zbiórki i dostarczali niezbędne artykuły do poszkodowanych miejsc. Agregaty prądotwórcze, osuszacze i środki czystości były na wagę złota. M.in. dzięki współpracy z lokalnym sklepem udało się zdobyć potrzebne sprzęty.
"Czym ja teraz krowy na zimę nakarmię?"
Podczas podróży do zrujnowanych wsi wolontariusz spotykał ludzi w różnym stanie emocjonalnym. Niektórzy byli zrezygnowani, inni zdeterminowani, by odbudować swoje życie.
Spotykałem się z różnymi reakcjami. Apatią: ktoś siedział przed domem i patrzył na zalane fundamenty. Ale byli też tacy, którzy zakasali rękawy i mówili: "trudno, trzeba żyć dalej". Jedni płakali, inni powtarzali, że wielka woda wraca co 20 lat. I że jakoś trzeba to przetrwać – wspomina pan Tomasz.
Szczególnie zapadł mu w pamięć starszy mężczyzna, który martwił się o swoje krowy, mimo że stracił dom.
Stracił dom, bardzo skromny, ale martwił się najbardziej, że woda zabrała mu siano. "Czym ja teraz krowy na zimę nakarmię?". To mnie ujęło. Sam nic nie miał, ale martwił się o swoje krowy – mówi rozmówca PAP.
Wolontariusze zjeżdżali z całej Polski
Pomoc powodzianom nieśli wolontariusze z całej Polski. Na dworcu w Lądku-Zdroju powstało centrum dystrybucji, które skutecznie wspierało potrzebujących. Pomoc docierała nawet do odciętych od świata miejscowości, takich jak Gierałtów czy Bielnice, dzięki zaangażowaniu ludzi z terenowymi pojazdami.
– Miejscowi czasem mówili: "Pomoc jest tak duża, że aż przytłacza – wskazał Tomasz. Ale na pewno podnosiła na duchu i dawała nadzieję.
Rok po powodzi, Tomasz Chojnacki nadal utrzymuje kontakt z niektórymi osobami, poznanymi podczas tamtych dramatycznych wydarzeń. Choć nie wszyscy wrócili do swoich domów, wielu zdołało odbudować życie. Wolontariusz przyznaje, że bez tej spontanicznej fali pomocy, powodzianom byłoby znacznie trudniej.
Źródło: PAP