aktualizacja 

Nie chcieli zbadać pracownicy szpitala. Zmarła na rękach męża

21

Maria Janiak od 35 lat pracowała jako sekretarka w poradni rehabilitacyjnej w szpitalu powiatowym imienia A. Wolańczyka w Złotoryi (woj. dolnośląskie). Gdy zachorowała, szpital odmówił nie tylko pomocy, ale nawet badania. 54-latka zmarła na rękach męża.

Nie chcieli zbadać pracownicy szpitala. Zmarła na rękach męża
Szpital powiatowy imienia A. Wolańczyka w Złotoryi. (Google Maps)

Pod koniec października u 54-letniej pani Marii pojawiły się objawy koronawirusa. Kobieta wykonała test w szpitalu powiatowym imienia A. Wolańczyka w Złotoryi, w którym pracowała jako sekretarka od 35 lat. Czekając na wyniki, kobieta poddała się samoizolacji.

Objawy nie ustępowały, gorączka i duszności przybierały na sile. W niedzielę 1 listopada stan kobiety był bardzo ciężki, nie mogła już złapać oddechu. Zdesperowany mąż zawiózł żonę do szpitala. Tam jednak odmówiono kobiecie pomocy. Dzień później pani Maria zmarła na oczach męża i syna.

Lekarka odmówiła przyjęcia, gdy tylko usłyszała o objawach koronawirusa. Nie wzięła pod uwagę, że to może być ciężkie zapalenie płuc z obrzękiem. Odmówiła nie tylko przyjęcia na oddział, ale wykonania podstawowego badania, które mogło uratować mojej żonie życie - mówi Jacek Janiak w rozmowie z "Faktem".
Żona miała trudności z oddychaniem i musiała zsunąć maskę, więc lekarka wiedziała, z kim rozmawia, znała żonę - dodaje pan Jacek.

Dyżurna lekarka poleciła duszącej się koleżance, by udać się do szpitala w Legnicy, 20 kilometrów dalej. Pan Jacek zadzwonił na tamtejszy SOR, ale usłyszał, że również nie ma wolnych miejsc. Komplet łóżek był też zajęty w Bolesławcu.

Dyspozytorzy zgodnie mówili, że szpital w Złotoryi łamie prawo i muszą tam przyjąć żonę - wspomina pan Jacek.

Wrócili więc do szpitala, w którym pracowała pani Maria. Niestety, po raz kolejny odmówiono przyjęcia ciężko chorej pracownicy. Następnego dnia było już tylko gorzej, 54-latka zaczęła tracić przytomność. Chwilę później przestała oddychać.

Mąż wezwał pogotowie ratunkowe i zaczął reanimować żonę. Pomagał mu 19-letni syn. Walczyli razem o jej życie przez ok. 20 minut, później zmienili ich ratownicy, którzy przez godzinę próbowali przywrócić czynności życiowe. Niestety, bez rezultatu, 54-latka zmarła na rękach swojego męża. Wyniki testu, potwierdzające, że kobieta była zakażona koronawirusem, przyszły dopiero kilka dni po jej śmierci.

Szpital nie komentuje sprawy

Tabloid zwrócił się do władz szpitala, by wyjaśnić bulwersującą sprawę.

Na ten moment nie mogę skomentować sytuacji. Pracuję w szpitalu od 10 dni, do zdarzenia doszło, kiedy byłam drugi dzień w pracy, więc nie znam pani Marii i nie wiem, ile u nas pracowała - mówi prezes szpitala w Złotoryi, Jolanta Klimkiewicz, cytowana przez "Fakt".
Poprosiłam pracowników o wyjaśnienia na piśmie, czekam na odpowiedzi. Kiedy je otrzymam i skonfrontuję ze sobą będą mogła ustosunkować się do sprawy - dodaje nowa prezes szpitala.

Mąż pani Marii nie kryje ogromnego żalu do lekarzy ze złotoryjskiego szpitala. - Tak podziękowano za pracę pracownikowi szpitala z 35-letnim stażem - mówi z niedowierzaniem mąż zmarłej. Pan Jacek zapowiada, że zgłosi sprawę do prokuratury.

Zgłosimy tę sprawę w prokuraturze, nie zostawimy tego tak. Jeśli doszło do złamania przepisów, będziemy walczyć, żeby nikt już więcej przez zaniedbania złotoryjskiego szpitala nie skończył tak jak moja żona - mówi mężczyzna, cytowany przez "Gazetę Złotoryjską".
Zobacz także: Szczepionka na COVID coraz bliżej. Kasjerzy powinni dostać w pierwszej kolejności?
Autor: ESO
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić