Pogrzeb ofiar zbrodni w Prusicach. Poruszający widok
- Jest w nas przerażający smutek, ale i jest złość, ogromna złość, uzasadniona złość, bardzo po ludzku zrozumiała - mówił we wtorek ksiądz nad urnami z prochami pięcioletniej Kingi i dziewięcioletniego Juliana oraz ich babci Grażyny, zamordowanych podczas rodzinnej awantury w Prusiach przez ojca i zięcia.
Wspólny pogrzeb dzieci i ich babci - ofiar rodzinnej zbrodni w Prusicach pod Wrocławiem - zgromadził w kościele w Wieruszowie tłumy.
Jesteśmy z wami. Jesteśmy z wami całymi sercami, całym naszym współczuciem, całym bólem. Ale i z całą złością, brakiem zrozumienia tego, co się stało. Nie wiemy, co powiedzieć. Nie wiem, czy jest tu w kościele w ogóle ktoś, kto wie, co powiedzieć w obliczu takiej tragedii - zwrócił się do bliskich ofiar ksiądz w kazaniu podczas mszy pogrzebowej.
Tak po ludzku chcielibyśmy was bardzo przytulić do swego serca. A tym naszym milczącym, ale i pełnym szczerej modlitwy byciem tutaj z wami, chcielibyśmy wam ulżyć, zabrać ten ciężar, wyrzucić to gdzieś daleko i pomóc wam iść dalej z lżejszym sercem. Bardzo chcielibyśmy. Ale wiemy, że to niemożliwe, że tak się po prostu nie da. Dlatego dajemy wam dzisiaj swoje bycie przy każdym z was. I najszczersze nasze współodczuwanie - podkreślał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dramatyczne nagranie z Krzywego Rogu. Policjant nagrał, co zrobili Rosjanie
Kapłan mówił też, że "to są trudne emocje". - Jest w nas z jednej strony przerażający smutek, ale i jest złość, ogromna złość, uzasadniona złość, bardzo po ludzku zrozumiała. I nie wstydzimy się tej złości wypowiadać. To, co się stało, nigdy nie miało prawa się wydarzyć. Nikt nie ma prawa odbierać życia nikomu. Tym bardziej życia bezbronnego, zupełnie niewinnego, życia, które dopiero co zakwitło, nie zdążyło zaowocować. I życia, które w całym pięknie dojrzałości otaczało miłością wschodzące kwiaty - zaznaczał.
Jesteśmy źli. W tej naszej złości mimo wszystko jesteśmy w kościele. Oczami wiary patrzymy w niebo. Nie wiemy, co powiedzieć. Patrzymy, milczymy i wypatrujemy ich tam. I chcemy mieć nadzieję, mieć pewność, że oni tam z tobą Panie Boże są. Że nie ma na ich twarzach smutku, że jest dziecięcy i babciny uśmiech - kontynuował.
Czytaj także: Obrzydliwe, co robił na balkonie. "Ludzie się go boją"
Tragedia w Prusicach
Do potrójnego zabójstwa w rodzinie Sz. z Prusic doszło 28 marca wieczorem po domowej awanturze. Jej sprawcą był 51-letni Adam Sz., strażnik więzienny z Wrocławia, dowódca specjalnej jednostki zajmującej się tłumieniem buntów więźniów.
Justyna, żona Adama, po sprzeczce wyszła z pokoju, poszła do dzieci. 51-latek został sam z teściową. Chwycił za broń. Strzelił kobiecie prosto w głowę. Nie miała szans na przeżycie. Zabójca pobiegł do pokoju dziecinnego. Na oczach żony strzelił do pięcioletniej córeczki - Kingi i dziewięcioletniego synka - Juliana. Dziewczynka zmarła na miejscu. Chłopiec po długiej reanimacji trafił na oddział intensywnej terapii szpitala. Zmarł trzy dni później.
51-letni napastnik próbował popełnić samobójstwo. Lekarze go uratowali. Wciąż jest w szpitalu. Sąd zaocznie zdecydował już o jego aresztowaniu. Jeśli przeżyje, grozi mu dożywocie.