Wielkie zwycięstwo Netanjahu. Końca wojny nie widać [OPINIA]
"Potencjalnie jeden z największych dni w historii cywilizacji", jak to w swoim stylu ujął Donald Trump, za nami. Co z niego wynikło? Wielkie zwycięstwo premiera Izraela Binjamina Netanjahu. Co bynajmniej nie oznacza końca wojny w Strefie Gazy.
To był kolejny "piękny", "wielki" i "historyczny" dzień, przynajmniej według amerykańskiego prezydenta, który jak zawsze sypał przymiotnikami jak z rękawa, żeby nikomu nie umknęła doniosłość jego czynów. Dorzucił jeszcze kilka słów o tym, że dzięki niemu zakończą się "rzeczy, które trwają od setek, tysięcy lat", a na Bliskim Wschodzie zapanuje "wieczny pokój".
Im dłużej trwała jednak poniedziałkowa konferencja prasowa Trumpa i Netanjahu, tym bardziej czar pryskał, bo okazało się, że żadnej zwartej umowy w sprawie pokoju jeszcze nie ma. Jest, owszem, plan pokojowy, ale planu nie zaakceptował jak dotąd Hamas. I sądząc po tym, jak ten plan wygląda, jest mało prawdopodobne, żeby to zrobił.
Netanjahu nie do zastąpienia? Ekspert rozwiewa wątpliwości
W planie Trumpa jest wszystko to, czemu Hamas się od miesięcy sprzeciwia, w tym rozbrojenie i odsunięcie go od władzy. Grupa terrorystyczna, która podkreśla, że nie była w ogóle częścią negocjacji, tylko otrzymała plan już po fakcie, w tej chwili się z nim zapoznaje i szykuje odpowiedź. Choć jest mocno osłabiona wojną i może szukać sposobów na jej zakończenie, trudno zakładać, żeby znalazła je wśród tych 20 punktów zaprezentowanych przez prezydenta USA i zgodziła się na nie bez żadnych "ale". Już pojawiają się zresztą głosy członków Hamasu, że to nie jest plan pokojowy, tylko ultimatum, które w żaden sposób nie zabezpiecza interesów Palestyńczyków, a jedynie spełnia życzenia Izraela.
W samej Strefie Gazy ludzie mówią o "farsie" i "nierealistycznych" założeniach. - USA i Izrael wiedzą, że Hamas nigdy warunków tego planu nie zaakceptuje - powiedział agencji AFP 39-letni Ibrahim Joudeh. Sceptycyzm słychać też w innych częściach Bliskiego Wschodu. Źródło z otoczenia saudyjskiej rodziny królewskiej, na które powołuje się izraelska telewizja Keszet 12, twierdzi, że Hamas raczej broni nie odda.
Plan Trumpa roi się od niedopowiedzeń i nieścisłości. To czyni go podatnym na interpretacje i sprawia, że - bardziej niż na realną szansę na rychły pokój - wygląda na szkic, który będzie tylko i aż podstawą kolejnej tury negocjacji. Żaden z 20 punktów planu nie określa w jasny sposób choćby tego, jak i kiedy miałoby powstać państwo Palestyna, ani kiedy izraelskie wojsko miałoby definitywnie opuścić Strefę Gazy.
Netanjahu zapowiedział w poniedziałek, że jeśli Hamas nie zaakceptuje umowy, to "dokończy robotę", a Trump podkreślił, że będzie miał przy tym jego "pełne wsparcie". I na tym właśnie polega zwycięstwo premiera Izraela.
Po pierwsze, akceptując warunki pokojowe Trumpa, dał amerykańskiemu prezydentowi dowód swojej dobrej woli, podtrzymał przyjaźń i uniknął potencjalnie katastrofalnego konfliktu politycznego z USA.
Po drugie, ocieplił swój wizerunek w Europie, gdzie po spotkaniu w Waszyngtonie przywódcom przyklasnęli m.in. prezydent Francji Emmanuel Macron i premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, obaj do tego stopnia krytyczni ostatnio wobec Izraela, że uznali państwo palestyńskie.
Po trzecie, Hamas, jak już wspomniano, umowy w takiej formie prawdopodobnie nie zaakceptuje, co oznacza, że wojna będzie trwać.
I wreszcie po czwarte, trwająca wojna oznacza, że Netanjahu utrzyma władzę w Izraelu, bo dalszego bombardowania Strefy Gazy oczekują jego koalicjanci ze skrajnej prawicy, na czele z Becalelem Smotriczem i Itamarem Ben-Gwirem. Ich bunt wysadziłby koalicję, a dla Netanjahu, przeciwko któremu toczą się postępowania antykorupcyjne, mógłby być gwoździem do politycznej trumny.
Co teraz? Aaron David Miller, były amerykański doradca ds. arabsko-izraelskich, stwierdził w serwisie X, że każdy z 20 punktów w planie Trumpa to cały "wszechświat złożoności".
I trudno się z tym nie zgodzić. Wygląda na to, że przed nami kolejne tygodnie, jeśli nie miesiące negocjacji. A każdy kolejny dzień to nie tylko rosnąca frustracja Trumpa, Europy i świata - to przede wszystkim dramat cywilów, których dziesiątki codziennie giną w Strefie Gazy.
Łukasz Dynowski, szef redakcji o2.pl
Czytaj też: