Jaś Kapela ujawnił mroczne sekrety nocnego życia w książce "Warszawa wciąga. Tu byłem, tu ćpałem, tu piłem"

32

Nowa książka Jasia Kapeli ledwo co ujrzała światło dzienne, a już wywołuje całkowicie skrajne emocje wśród czytelników. Jedni zarzucają mu idealizowanie środków odurzających i nazywają go narkomanem, a drudzy chwalą za ukazanie ciemnej strony Warszawy i tego, jak bawi się dzisiejsza młodzież. Jedno jest pewne - "Warszawa wciąga. Tu byłem, tu ćpałem, tu piłem" na pewno nie przejdzie bez echa. Publikujemy jej fragmenty.

Jaś Kapela ujawnił mroczne sekrety nocnego życia w książce "Warszawa wciąga. Tu byłem, tu ćpałem, tu piłem"
(East News)

**Cezary P., czyli diler celebrytów**

Borys Szyc nigdy ich nie brał. Podobnie jak większość z kilkuset większych i mniejszych celebrytów oraz ich przyjaciół, którzy znaleźli się w notesie Cezarego P., znanego jako „diler gwiazd”. Na warszawskim rynku działał podobno od 2009 roku i to właśnie on zaopatrywał warszawskie elity w kokainę – ale nie tylko, bo w trakcie procesu okazało się, że czasami zamiast koksu sprzedawał środek do usypiania koni. Chociaż media nie podają, o jaką konkretnie substancję chodzi, można podejrzewać, że była to ketamina, czyli bardzo często używany w weterynarii lek uspokajający.

Ketamina od pewnego czasu podbija również scenę klubową, bo w mniejszych dawkach ma całkiem przyjemne działanie i powoduje zaburzenia w odczuwaniu upływu czasu, uczucie depersonalizacji oraz barwne wizje przypominające marzenia senne. Czyli bardzo miło. Ale naprawdę nie wiem, jak można pomylić to z kokainą.

Raz dostałem na imprezie od koleżanki solidną kreskę ketaminy i potem na dwie godziny zaległem w klubowej piwnicy. Tak dalece się zdepersonalizowałem, że nie byłem w stanie się ruszyć. W sumie nawet nie wiedziałem, gdzie jestem. Czarek pewnie nie miał oporów, żeby mniej ogarniętym klientom sprzedawać koks zmieszany z innymi substancjami, ponieważ dzięki temu mógł naprawdę nieźle zarobić. Ale słyszałem też, że miał najlepszą kokainę w mieście i za jej gram klienci byli gotowi zapłacić nawet 700 złotych. Interes musiał mu iść całkiem nieźle, bo w międzyczasie za zarobione pieniądze otworzył restaurację.

Podobno kiedyś był nawet pod moim domem, bo organizowałem imprezkę, a znajomi potrzebowali wzmocnienia. Sam jednak nigdy go nie spotkałem.

Kupowanie kokainy uważam za wyjątkowo nieetyczne. No i jest też po prostu za droga, jak na mój skromny budżet lewicowego aktywisty - pisze Jaś Kapela.

Przełomowy proces?

Cezary P. wpadł za sprawą Dariusza K., byłego męża Edyty Górniak, któremu pod wpływem rzeczonej kokainy zdarzyło się śmiertelnie potrącić kobietę na pasach, a następnie, prawdopodobnie już całkiem na trzeźwo, donieść na swojego dilera. Po aresztowaniu Cezarego P. jego notes trafił w ręce warszawskiej policji i szybko usłyszała o nim cała Polska, bo udało się rozszyfrować znajdujące się w nim zapiski. Trochę nazwisk celebrytów wyciekło do mediów, ale niewiele. To w sumie całkiem podejrzane, biorąc pod uwagę łatwość, z jaką prawicowi dziennikarze pod rządami Prawa i Sprawiedliwości pozyskują informacje na temat wielu prowadzonych przez policję spraw.

Proces Cezarego P. miał szanse na bycie przełomem w polskiej narkopolityce oraz stosunku społeczeństwa do ćpania. Skoro robią to celebryci, chyba nie może to być aż takie straszne. Niestety opinia publiczna nie zmieniła zdania na temat osób zażywających narkotyki, bo* żaden z celebrytów nie zechciał się przyznać* do tej penalizowanej przez prawo aktywności. No żesz do cholery. Przecież przyznanie się do zażywania narkotyków nie stanowi wykroczenia, podobnie jak ich kupowanie.

Oczywiście nie wolno ich posiadać, ale przecież żadnej z tych gwiazd policja nie przyłapała na wciąganiu – obecnie dysponuje jedynie nagraniami rozmów, podczas których klienci umawiali się z dilerem na transakcje. A sama rozmowa telefoniczna nie jest żadnym dowodem. Ok, umawiali się na kupno, ale nikt nie wie, czy naprawdę doszło do sprzedaży. Nie grozi im żadna odpowiedzialność karna. A mimo to celebryci wolą wymyślać niestworzone historie o tym, że u dilera zaopatrywali się w alkohol czy nawet kotlety.

Kokainowana impreza z gwiazdami

O tym, że Czarek był dilerem, nie słyszał również Borys Szyc. Jak podawały media, w 2015 roku powiedział przed sądem, gdzie w procesie Cezarego P. zeznawał jako świadek, że zamawiał u niego duże ilości alkoholu. Tłumaczył: „to był bardzo mroczny okres w moim życiu [...]. Brałem duże ilości tego alkoholu i nie pamiętam cen. Płaciłem mu również za dowóz i wydawałem na to dużo pieniędzy.”

Że aktor nigdy nie zażywał narkotyków, dowiedziałem się znacznie wcześniej. Już w lutym palnąłem w mediach, że wciągałem z nim koks. Był to skrót myślowy, spowodowany zapewne kieliszkiem prosecco, który w dniu nagrania wypiłem zamiast śniadania. Z tego powodu w studio nagraniowym miałem aż za dobry humor. Otóż byłem kiedyś na imprezie, gdzie zażywałem legalne dopalacze i odniosłem wrażenie, że inni uczestnicy domówki również wciągali jakieś kreski. A ponieważ nie podejrzewałem ich o zażywanie dopalaczy z niesprawdzonych źródeł, dość swobodnie założyłem, że był to koks. Impreza trwała całą noc, a szybko mijające godziny zrobiły się na tyle poranne, że aktor w którymś momencie postanowił zadzwonić do córki. Szyc wkrótce odkrył, że nie widzi nigdzie swojego iPhone’a, a przecież musiał zadzwonić do córki. iPhone szczęśliwie znalazł się w kabinie prysznicowej.

Zanim coś powiesz, pomyśl dwa razy

Nikt z imprezowiczów nie był w stanie powiedzieć, jak się tam znalazł. Jednocześnie aktor już wcześniej wydawał mi się nienaturalnie pobudzony – siedział z iPhonem i puszczał swoje ulubione piosenki, raz po raz podskakując na kanapie i głośno pytając zgromadzonych, czy je znają. Choć stwierdzenie, że brałem z Szycem koks, było sporym nadużyciem, do dziś jednak pamiętam, jak podczas krótkiej dyskusji, w jaką się z nim wdałem (chcąc się włączyć w wyczyniane przez niego wygłupy), celebryta złapał mnie za włosy i rzucił na kanapę. Najwyraźniej moje żarty nie były śmieszne.

Jako że nie zawsze zastanawiam się nad konsekwencjami moich działań, gdy dziewczyny prowadzące program Kafeteria zapytały mnie, czy znam Borysa Szyca, bez wahania rzuciłem tekst o imprezie z koksem i jego agresywnym zachowaniu. A potem odradziłem widzom imprezowanie z tym człowiekiem. Sprawą szybko zainteresowała się prasa bulwarowa, a prawnik aktora skomentował: „Informacje zawarte w tychże artykułach są nieprawdziwe i niepoparte żadnymi dowodami, opierają się jedynie na słowach wypowiedzianych przez człowieka nieznanego Panu Borysowi Szycowi. Pan Jan Kapela przyznaje się do wchodzenia w konflikt z prawem poprzez zażywanie twardych narkotyków, czym mamy nadzieję zainteresują się organy ścigania. Prawdopodobnie na skutek zażywania środków odurzających, o których wspomina w wyżej wymienionych artykułach, Pan Kapela pomylił rzeczywistość z fikcją.

Łatwo powiedzieć, trudno udowodnić

Borys Szyc nigdy nie popierał procederu zażywania narkotyków, a tym bardziej nigdy nie brał w nim udziału”. Trochę było mi przykro, że aktor mnie nie pamięta. No dobra, zdarza się. Ja na pewno będę już zawsze pamiętał moją przygodę z tym popularnym aktorem. Nie tylko dlatego, że przez chwilę mogłem się pławić w jego blasku. Otóż przez następne kilka dni, a może nawet tygodni, moje życie zaczęło toczyć się śladami Borysa. Zrobiło się bardzo nerwowo. Choć wiele osób mnie popierało, podobnie jak ja uważając, że należy walczyć z hipokryzją w kwestii narkotyków, wiele sądziło, iż nie powinno się ujawniać tego rodzaju prywatnych informacji z czyjegoś życia. W końcu gdyby zainteresowany sobie tego życzył, sam by to dawno zrobił.

W sumie zgadzam się z tym, że nie należy nikogo outować wbrew jego woli. Dlatego wkrótce uznałem, że jednak popełniłem błąd. Nie powinienem był mówić, że aktor zażywał narkotyki. W końcu nie miałem stuprocentowej pewności. A nawet gdybym ją miał, nie należało tego robić, bo zainteresowany najwyraźniej sobie tego nie życzył. Próbowałem nawet załagodzić sytuację poprzez wspólnych znajomych, ale aktor był zrozumiale wkurwiony.

Tajemnica oferta współpracy

O tym, jak bardzo niezadowolony był aktor, dowiedziałem się jeszcze w dniu wywiadu. Kafeteria opublikowała mój występ, a liczne media zaczęły cytować kontrowersyjny fragment. Pod wieczór dostałem na Facebooku wiadomość od pewnej kobiety, która twierdziła, że ma dla mnie ciekawą propozycję współpracy i natychmiast potrzebuje się ze mną skontaktować. Nie bardzo wiedziałem, co mogło być tak pilne, że koniecznie musiała się ze mną spotkać w niedzielę wieczorem. Do tego trochę było mi to nie na rękę, bo akurat tego dnia umówiłem się z kolegą na palenie DMT.

Wtrącenie o DMT: ten wyjątkowo silny psychodelik działa zaledwie kilkanaście minut, ale przez tę krótką chwilę sprawia, że człowiek trafia do innego wymiaru, w którym dość często spotyka postać opisywaną jako kosmita lub szaman. Tak też się stało w moim przypadku. Tamtego wieczoru wylądowałem w kryształowej kapsule o wielkości kilku metrów sześciennych, w środku której znajdowała się kobieta będąca kwintesencją seksbomby. Miała wielkie oczy oraz obfite usta, piersi i pośladki. Ubrana była w skąpe, wyzywające czarne ciuchy i kiwała do mnie palcem, zapraszając, żebym podszedł bliżej.

Leżałem na łóżku kolegi i nie byłem w stanie się ruszyć, więc tylko patrzyłem, jak mnie do siebie wzywała. Wokół niej fraktalnie krążyły różne symbole cywilizacji konsumpcyjnej, w tym złoto i dolary. DMT często powoduje seksualne pobudzenie, ale – prawdę mówiąc – spodziewałem się znacznie bardziej mistycznego przeżycia. Tym bardziej, że DMT jest składnikiem ayahuaski, której wypicie nierzadko powoduje, że ludzie na zawsze zmieniają swoje życie. Jednak w narkotykowej loterii wylosowałem teledysk Gucci Mane’a, a nie jakieś wzniosłe przeżycia. Było mi tak głupio, że nie chciałem opowiedzieć mojej wizji znajomym. Koniec wtrącenia.

Wracając do tajemniczej pani z Facebooka. Czytając jej wiadomość, uznałem, że skoro tak bardzo jej zależy, to się z nią spotkam. Ponieważ podejrzewałem, że ta ukryta za facebookowym awatarem brunetka nie mówiła do końca prawdy, zanim wyszedłem z klatki schodowej, włączyłem w komórce dyktafon. Dopiero potem zacząłem szukać samochodu, w którym miała na mnie czekać (tak, to jeden z elementów, który wzbudził we mnie pewne wątpliwości). Moja obawy okazały się całkowicie słuszne. Nie dość, że przyjechała czarnym SUV-em, to na dodatek na jego tylnym siedzeniu siedział napakowany kafar. Zobaczyłem go od razu, gdy tylko otworzyłem drzwi auta, więc zawahałem się z wejściem do środka. Tajemnicza kobieta jednak mnie uspokoiła i powiedziała, żebym się nie bał kolegi, więc posłusznie wsiadłem.

Propozycja nie do odrzucenia

Szybko się okazało, że nie miała dla mnie żadnej interesującej propozycji. Była agentką Borysa Szyca. To była dziwna rozmowa. Zaczęła od pytania, czy wiem, co się teraz wydarzy. Oczywiście nie wiedziałem, więc szybko mi wytłumaczyła, że teraz usiądę na kanapie w jakiejś telewizji śniadaniowej i zdementuję wszystkie plotki. Trochę mnie to zdziwiło, bo miałem wrażenie, że w interesie aktora raczej nie leżało nagłaśnianie tej sytuacji. Ale może się po prostu nie znam na PR-ze. Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Zapytała mnie, skąd jestem, więc powiedziałem, że z Zielonki. Wtedy usłyszałem pytanie, czy chcę tam wrócić. Nie do końca rozumiałem, dlaczego miałbym to zrobić, skoro tak dobrze mi się mieszka w Warszawie.

Gdy to powiedziałem, wytłumaczyła mi, że pół Warszawy jest na mnie wkurwione i już nigdy nie zrobię w tym mieście kariery. Chyba zauważyła, że trochę jej nie dowierzam, bo postanowiła użyć innych argumentów. Na przykład spytała, czy wiem, jak się takie rzeczy załatwia na Pradze. Zapytała również, czy chcę skończyć jak były mąż Edyty Górniak. Nie bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, bo pamiętałem, że Dariusz K. przejechał na pasach kobietę. I był wtedy po kokainie. A ja po pierwsze rzadko biorę kokainę, a po drugie nigdy nie prowadzę, gdy jestem naćpany. Zresztą nie mam nawet prawa jazdy.

Szczęśliwe zakończenie

To była naprawdę intrygująca rozmowa. Stanęło na tym, że mam wrócić do domu i napisać przeprosiny. Powiedziałem, że to zrobię, ale potem długo się wahałem. W nocy nie mogłem spać. Nie żebym się jakoś bardzo przestraszył tajemniczej kobiety – raczej byłem wkurwiony taką próbą załatwienia tej sprawy. W końcu jednak uznałem, że nie chcę szkodzić aktorowi, który ponoć jest sympatycznym i raczej dobrym człowiekiem. Tym bardziej, że z tymi kreskami może naprawdę mi się wydawało. Napisałem więc długie przeprosiny.

Agentka nie była jednak zadowolona i wysłała mi pismo przedprocesowe z żądaniem zapłacenia 10 tysięcy złotych na jakiś dom dziecka. Oczywiście nie miałem takich pieniędzy, ale miałem i nadal mam trochę znajomych prawników, więc koleżanka-prawniczka jej odpisała, że przecież przeprosiłem, a tego się ode mnie domagała, więc teraz nie może wysuwać wobec mnie dalszych roszczeń. Na tym nasza znajomość się zakończyła.

Po tym wszystkim z pewnością nauczyłem się bardziej uważać na to, co mówię. Może nie widać tego po tej książce, ale przed publikacją oczywiście przeczytają ją prawnicy. Mam nadzieję, że reputacja ćpuna to najgorsze, co może mnie po niej spotkać.

_Fragment pochodzi z książki "Warszawa wciąga. Tu byłem, tu ćpałem, tu piłem" autorstwa Jasia Kapeli_

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić