To miał być kolejny, spokojny weekend niedaleko Place de la République w Paryżu. Jeden z Brytyjczyków poszedł ze swoim przyjacielem do restauracji Le Petit Cambodge. Wtedy wszystko się zaczęło. Napastnicy otworzyli ogień do niewinnych ludzi, strzelali na oślep.
Pierwsza runda to było około 30 lub 40 strzałów. Leżeliśmy, a na nasze głowy leciały odłamki tłuczonego szkła. Kiedy usłyszałem drugą serię strzałów, pomyślałem natychmiast o Charlie Hebdo. Martwiłem się tylko, żeby nie chcieli wziąć nas za zakładników. Zamieszanie było tak duże, że nie wiedziałem swojego przyjaciela, ale trzymałem rękę jakiejś kobiety leżącej obok mnie. Kiedy strzały ustały, spojrzałem na nią. Została postrzelona w klatkę piersiową. Wszędzie była krew - opisuje mężczyzna w rozmowie z independent.co.uk.
Po tym wszystkim panowała nieznośna cisza, taka okropna, wyniszczająca. Nikt nie wstawał ze strachu. Widziałem mężczyznę trzymającego swoją dziewczynę, która została zastrzelona w jego ramionach. Kiedy w końcu wstaliśmy, nasz instynkt podpowiadał jedno – biec do domu - powiedział Brytyjczyk.
W bardzo podobny, dramatyczny sposób opisuje zdarzenia pewna Amerykanka. Kobieta, tak jak wcześniej wspomniany Brytyjczyk, pragnie zachować anonimowość. Ona wyszła na ulice Paryża, żeby świętować swoje urodziny. Siedziała ze znajomymi na patio w barze przy rue Alibert, gdy zaczęła się strzelanina.
Wszyscy rzuciliśmy się na ziemię i złapaliśmy za ręce. Pierwsza seria strzałów trwała może około 90 sekund. Potem napastnik przeładował i zaczął od nowa…kolejne 90 sekund - wspomina. Jeden z jej znajomych został ranny, ale na szczęście pomoc przyszła o czasie.
*37-letni Mathieu Muller podczas ataku był na stadionie Stade de France z synami. * Przypomnijmy, że podczas towarzyskiego spotkania Francji z Niemcami na trybunach zasiadało około 80 tysięcy osób. Mathieu zabrał na mecz swoich synów – Jacoba (4 lata) oraz Joshua (szczęść lat). Zaraz po rozpoczęciu gry stadionem wstrząsnęły silne eksplozje. Nikt nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje w mieście...
W przerwie meczu wszyscy jedli frytki i hot dogi tak, jakby nic się nie stało. Dopiero 10 minut przed końcem jakiś mężczyzna za mną powiedział, że jego żona napisała mu o zamachach bombowych koło stadionu i atakach w Paryżu. Na stadionie nie otrzymaliśmy żadnej informacji o tych wydarzeniach. Uważam, że to było całkiem rozsądne. Dopiero później, kiedy zamknięto połowę stadionu, zacząłem się bać - opowiada w rozmowie z independent.co.uk.
Na szczęście znaleźliśmy wyjście i czekaliśmy w samochodzie, aż sytuacja się nieco uspokoi. Moi sąsiedzi, którzy byli bliżej innych drzwi, zostali porwani przez tłum jak fala wody. Gdyby wybuchła panika, mogłoby to się skończyć tragicznie, bo 80 tysięcy ludzi chciałoby wyjść ze stadionu, kiedy jego połowa była zamknięta. To mogło się skończyć jeszcze większą tragedią - dodaje.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.