Bałtyk dusi się bez tlenu. Przerażający widok na niemieckich plażach
Tysiące martwych ryb pojawiły się na plażach nad Bałtykiem w okolicach Rostocku. Jak informuje niemiecki portal mdr.de, przyczyną masowego śnięcia jest brak tlenu w wodzie spowodowany tzw. upwellingiem. To kolejny niepokojący sygnał pogarszającego się stanu Bałtyku.
Jak podaje niemiecki portal mdr.de, w miniony weekend na plażach położonych zarówno na wschód, jak i na zachód od Rostocku znaleziono tysiące martwych ryb. Wśród nich dominowały płastugi – flądry i gładzice – ale były też dorsze. Zwierzęta zostały wyrzucone na brzeg w dużych ilościach, tworząc niepokojące skupiska. Władze lokalne natychmiast zakazały połowu ryb w tym rejonie i zaapelowały do plażowiczów o ostrożność przy wchodzeniu do wody.
Sytuacja nie ogranicza się jedynie do tego, co widać na powierzchni. Jak informuje mdr.de, również nurkowie donoszą o masowych padnięciach ryb na dnie morskim. W niektórych miejscach dno Bałtyku jest wręcz pokryte martwymi zwierzętami.
Dramatyczna konsekwencja zjawiska upwellingu
Za masowym śnięciem ryb stoi zjawisko znane jako upwelling – wyjaśnia portal mdr.de. To proces, w którym południowo-wschodnie wiatry wypychają ciepłą wodę znad powierzchni morza, a jej miejsce zajmuje zimna woda z głębszych warstw. Problem w tym, że głębiny Bałtyku są bardzo ubogie w tlen. Kiedy dochodzi do ich wynurzenia, tlen w niższych warstwach nie wystarcza do podtrzymania życia organizmów wodnych, zwłaszcza tych mniej ruchliwych, które żyją tuż przy dnie.
Jak mówi Christopher Zimmermann, dyrektor Instytutu Rybołówstwa Bałtyckiego w Thünen, cytowany przez mdr.de – ryby dosłownie się duszą, nie mając możliwości ucieczki. Szczególnie wrażliwe są gatunki przydenne, takie jak dorsze i płastugi. Według eksperta tak duże i jednoczesne śnięcie ryb to zjawisko rzadkie, choć w ostatnich latach pojawia się coraz częściej.
Dziedzictwo zanieczyszczeń i zmiany klimatu
Za pogłębiający się problem odpowiadają nie tylko naturalne zjawiska pogodowe, ale przede wszystkim człowiek. Jak podkreśla mdr.de, od dekad do Morza Bałtyckiego trafiają ogromne ilości azotu i fosforanów – głównie z nawozów wykorzystywanych w rolnictwie w całym regionie. Te substancje działają jak nawóz, wspierając intensywny rozwój glonów. Kiedy obumierają, ich rozkład pochłania ogromne ilości tlenu, co prowadzi do jego deficytu przy dnie.
Eksperci mówią o tzw. efekcie dziedzictwa – nawet gdyby dziś całkowicie zaprzestać stosowania nawozów i ograniczyć emisję zanieczyszczeń, problem pozostałby aktualny przez wiele lat. Zmiany klimatu tylko pogarszają sytuację: cieplejsza woda ma mniejszą zdolność wiązania tlenu, a warstwy beztlenowe rozciągają się na coraz większe obszary i na dłuższy czas.
Bałtyk traci równowagę. Ekosystem na granicy
Martwe ryby na plażach są tylko symbolem głębszego problemu. Jak podaje mdr.de, coraz większe fragmenty dna Bałtyku stają się niezdatne do życia – zarówno dla ryb, jak i dla innych organizmów wodnych. Przez wiele miesięcy niektóre obszary są całkowicie wyłączone z naturalnego obiegu, a ryby nie mają tam ani siedlisk, ani źródeł pożywienia.
Szczególnie trudna sytuacja dotyczy dorszy, których populacja już wcześniej była w dramatycznym stanie. Ukierunkowane połowy tego gatunku są obecnie całkowicie zakazane, a połowy śledzi zostały ograniczone do zaledwie 3 proc. poziomu z 2017 roku. Według Zimmermanna, cytowanego przez mdr.de, odbudowa populacji dorsza w perspektywie najbliższych dwóch dekad wydaje się nierealna.
Alarm dla Bałtyku
Choć bezpośrednie zagrożenie dla ludzi – zarówno kąpiących się, jak i spożywających ryby – jest obecnie niewielkie, eksperci traktują to wydarzenie jako poważny sygnał ostrzegawczy. Jak informuje mdr.de, do listopada sytuacja może się częściowo poprawić – jesienne sztormy ponownie wymieszają warstwy wody i wprowadzą do głębin tlen. Ale ten cykl jest już dobrze znany naukowcom: z każdym kolejnym rokiem powtarza się on coraz intensywniej, prowadząc do dalszej degradacji unikalnego ekosystemu Morza Bałtyckiego.