Dziś jeździmy do Chorwacji, kiedyś Jugosławia była powiewem wolności w szarym PRL-u
Dla wielu Polaków w PRL-u Jugosławia była oknem na świat: miejscem kolorowym, spokojnym i dostatnim. Dziś jeździmy do Chorwacji, ale kiedyś podróżowaliśmy do kraju, który dla naszych rozmówców był symbolem wolności. Wspomnienia pani Teresy i pana Józefa pokazują, jak wakacyjny raj powoli zmieniał się w miejsce napięć, niepokoju i nadchodzącego rozpadu.
Rozmawialiśmy z małżeństwem emerytów, którzy w młodości jeździli na wakacje do Jugosławii na zaproszenie przyjaciół. Dla wielu Polaków był to kierunek niemal mityczny – bliski, a jednak odmienny. Tak wspomina pani Teresa:
Rośnie podział w PiS? Politycy skomentowali ruch z Morawieckim
– Pojechaliśmy tam pierwszy raz w 1977 roku. To był dla nas oddech wolności. Wszyscy byli spokojni, wyluzowani. Panował dobrobyt, mieli rzeczy, których w Polsce brakowało. Bez problemu wyjeżdżali do pracy na Zachód. Od razu było widać, że żyją na wyższym poziomie niż my.
Pan Józef dodaje:
– Byliśmy w miejscowości Omiš, to dzisiejsza Chorwacja. Po drodze zwiedzaliśmy meczet w Jajcach, w Bośni. Nie było żadnej wrogości – ani między nimi, ani wobec nas.
Nasi rozmówcy odwiedzali zaprzyjaźnione małżeństwo: Milan był Serbem, jego żona Dragica – Chorwatką. Różniła ich tylko wiara, ale wtedy ważniejsza od religii była przynależność do partii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
– Wszyscy byli albo wojskowymi, albo partyjnymi – tak to u nich wyglądało. Najważniejszy był Tito. Wszędzie wisiały napisy pochwalne: "Omladina voli Tita, Tito voli omladinu" - młodzież kocha Tito, Tito kocha młodzież. Pamiętam to do dziś – mówi pan Józef. – Ale dla nas najważniejszy był wtedy Adriatyk, który już wówczas robił ogromne wrażenie – dodaje jego małżonka.
Nad morzem wypoczywali razem Chorwaci, Serbowie i przedstawiciele innych narodów Jugosławii. Wielu mieszkańców kraju utożsamiało się wówczas przede wszystkim z byciem Jugosłowianinem. Jak wspominają emeryci z Polski, tak było – dopóki żył Tito.
Po 1980 wszystko się zmieniło
W kolejnych latach przyjaźń między obiema rodzinami kwitła. W 1980 roku zmarł Josip Broz Tito – charyzmatyczny przywódca i symbol jedności Jugosławii. Sześć lat później małżeństwo z Polski ponownie odwiedziło Omiš.
Tym razem atmosfera była zgoła inna.
– Jeszcze zanim przekroczyliśmy granicę, dało się odczuć, że coś się zmieniło – wspomina pan Józef. – Wcześniej, na granicy węgiersko-jugosłowiańskiej, traktowali nas z szacunkiem. Celnicy byli serdeczni, uśmiechnięci. A wtedy… trzymali nas bez powodu kilka godzin. Zero wyjaśnień, szorstkość, nieufność.
Małżeństwo wspomina, że podczas tego pobytu doszło do nieprzyjemnego incydentu – niewielkiej stłuczki drogowej.
– To jugosłowiański kierowca wymusił pierwszeństwo, wjechał w nas – opowiada pan Józef. – Ale Milan, nasz przyjaciel, poprosił mnie, żebym wziął winę na siebie. Mówił, że tak będzie lepiej, że unikniemy problemów. Zgodziłem się. Nie chciałem kłopotów, ani dla nas, ani dla nich.
Wieczorami miejscowi siedzieli w domu, oglądali telewizję i czytali gazety, w tym czasie Milan i Dragica starali się organizować czas polskim znajomym na zewnątrz. Panowała nerwowa atmosfera, choć nikt nie mówił niczego wprost. Szczególnie poddenerwowany był jeden z członków rodziny – pułkownik w jugosłowiańskim wojsku.
– Widać było, że zależało mu, żebyśmy nie dostrzegli powagi sytuacji. Starał się być uprzejmy, wręcz nienaturalnie spokojny, ale my czuliśmy, że coś jest nie tak – wspomina pani Teresa. – Tego już nie dało się ukryć.
Rozpad Jugosławii wciąż był tematem tabu w oficjalnych rozmowach, ale w powietrzu czuło się, że coś się zbliża. Słowo "wojna" jeszcze nie padało, ale pod powierzchnią codzienności narastały napięcia, których nie dało się dłużej ignorować.
Sześć lat później Jugosławia formalnie się rozpadła, a w międzyczasie wybuchła krwawa wojna. Milan, Dragica i większość ich rodziny serbsko-chorwackiej przeżyli. Mężczyzna niedawno zmarł z przyczyn naturalnych.