Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Premierzy jadą do Kijowa. Były oficer BOR: "Kto ich stamtąd wyciągnie?"

Premier Mateusz Morawiecki i wicepremier Jarosław Kaczyński wyruszyli we wtorek, 15 marca 2022 roku, do atakowanego przez rosyjskie wojska Kijowa. Prezes Rady Ministrów oraz szefowie rządów Czech i Słowenii jadą w sam środek wojny jako reprezentanci Rady Europejskiej. Były oficer Biura Ochrony Rządu w rozmowie z dziennikarzem portalu o2.pl przyznał, że uznaje ten pomysł za dalece nieodpowiedzialny.

Premierzy jadą do Kijowa. Były oficer BOR: "Kto ich stamtąd wyciągnie?"
Mateusz Morawiecki w towarzystwie premierów Słowacji i Słowenii jedzie do Kijowa (GETTY, Mateusz Wlodarczyk/NurPhoto, NurPhoto)

O wizycie Morawieckiego i Kaczyńskiego w Ukrainie poinformowała we wtorek, 15 marca, Kancelaria Premiera. Politycy mają odbyć spotkanie z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim oraz premierem Ukrainy Denysem Szmyhalem.

W Ukrainie trwa otwarta wojna, a z kraju tego uciekać próbują miliony obywateli. Aktualna sytuacja rodzi dla służb bardzo poważne problemy. W opinii byłego oficera Biura Ochrony Rządu do takiej wizyty nie powinno dziś dojść, a na pewno nie powinien się na nią zgodzić obecny szef Służby Ochrony Państwa.

Nasz rozmówca zaznacza, że nie ma formalnego wymogu, by przy zabezpieczeniu wizyty VIP-ów w kraju objętym konfliktem stacjonowało Wojsko Polskie. Jak jednak przekonuje, "istnieje jeszcze zdrowy rozsądek", a tego szefowi Służby Ochrony Państwa "mogło zabraknąć". Były oficer przypomina, że SOP, choć wyekwipowana i uzbrojona, nie jest formacją wojskową.

Ja, jako szef, nie zgodziłbym się na wykonanie takiego zadania. To jest głupota premiera, wicepremiera Kaczyńskiego i dowódcy SOP. Szef Służby Ochrony Państwa powinien walnąć pięścią w stół i powiedzieć, że nie puści swoich ludzi. A potem iść i w spokoju złożyć dymisję, bo po czymś takim i tak raczej zostałby odwołany. Ale pokazałby, że ma jaja - mówi o2.pl płk Maciej, weteran służby w Biurze Ochrony Rządu z doświadczeniem w kilku placówkach Bliskiego Wschodu.

Były oficer przypomina też, że obecny komendant SOP ppłk Paweł Olszewski ma za sobą doświadczenia z misji w krajach objętych konfliktami. Tym bardziej nasz rozmówca dziwi się, że wydano zgodę na wysłanie podległych mu ludzi w tak trudną misję.

W takiej sytuacji, jaka jest w Ukrainie, nie planuje się wizyt tego rodzaju. W Iraku, kiedy pojawiali się politycy rangi premiera, to oprócz naszych ludzi z BOR, obstawiali wizytę żołnierze z naszych wojsk specjalnych, a ich jeszcze Amerykanie. A tu? Kijów jest oblężony. Dookoła niego armia ukraińska toczy częściowo działania partyzanckie. Należy założyć, że nie mają łączności między sobą, a co dopiero z ochroną delegacji. I jeszcze ten pociąg! Kto ich, k... mać, wyciągnie stamtąd, jak zrobi się jakiś smród?! - wścieka się były oficer.

Podaje też inny argument. W jego opinii błędem było podanie do wiadomości daty wyjazdu i sposobu transportu. Zupełnie inaczej, jak mówi, postępowała np. amerykańska Secret Service. Informacje o tym, że prezydent USA odwiedził żołnierzy w bazie wojskowej, pojawiały się na długo po tym, jak głowa państwa była już bezpieczna w Air Force One, wysoko nad ziemią, a często już po wylądowaniu w USA.

Podnosi także argument, że utrudniona może być ewentualna ewakuacja z pociągu w razie ataku. Artykułuje konkretne pytania, np. czy będą pojazdy do ewakuacji, czy w SOP są opracowane plany ewentualnościowe na wypadek ataku wrogich sił, właściwe rozpoznanie tras potencjalnej ewakuacji itp.

Nie jedziesz na wojnę, żeby na nią popatrzeć, bo up... ci łeb. Proste. Kompletny idiotyzm ze strony rządu i szefa SOP. On nie powinien pełnić tej służby, bo stanowi zagrożenie dla swoich ludzi - mówi ze złością nasz rozmówca.

Przekonuje, że "Hans" (jak nazywają nieoficjalnie szefa SOP funkcjonariusze służby) powinien pójść do premiera i odmówić wykonania zadania. Jak jednak dodaje, służby odpowiedzialne za ochronę najważniejszych osób w państwie często boją się reagować i sprzeciwiać ochranianym przez siebie politykom.

Były oficer przypomina m.in. kazus z, podobnej do obecnej, wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gruzji. Wtedy, w 2008 roku, również trwała tam wojna. Agresorami również byli Rosjanie. Dowódca statku powietrznego odmówił wtedy lądowania. Uznał je za zbyt niebezpieczne. Efekt? Odszedł z Sił Powietrznych i z armii w ogóle.

Na koniec zaś nasz rozmówca stawia pytanie o tzw. "rules of engagement", czyli "zasady prowadzenia ognia". Co się stanie, jeśli np. dojdzie do ataku na pociąg i któryś z członków polskiej ochrony zastrzeli rosyjskiego żołnierza, choćby nawet w obronie własnej? Na jakich zasadach ma być prowadzona walka i z jakimi konsekwencjami? Tym bardziej, że Rosjanie, jak twierdzi były oficer, raczej nie przywitają delegacji przed Kijowem chlebem i solą.

W normalnych warunkach to ochrona kraju przyjmującego strzela. Na wojnie jest inaczej, a tu już w ogóle. Szykujmy plac pod kolejny pomnik i datę pod rocznicę, bo w takich miejscach SOP nie jest w stanie w pełni zabezpieczyć takiej wizyty - kończy były oficer.
Zobacz także: Rosyjski dron w polskiej przestrzeni powietrznej? Specjalista uspokaja
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić