Prezydent Bydgoszczy przegrał wyborczy zakład. Nie będzie miał lekko
Prezydenci Bydgoszczy i Torunia założyli się przed wyborami o frekwencję w tych miejscowościach. Przegrany (prezydent miasta z niższą frekwencją) miał przejechać dystans z jednego miasta do drugiego na rowerze. Ostatecznie wypadło na prezydenta Bydgoszczy, Rafała Bruskiego.
Samorządowcy różnych opcji politycznych robili wszystko, żeby zachęcić ludzi do głosowania. W niektórych gminach pojawiły się konkursy frekwencyjne, gdzie za największą liczbę osób głosujących w określonej miejscowości miały pojawić się np. place zabaw albo inne inwestycje.
Prezydenci Torunia i Bydgoszczy wybrali inny sposób "na zachętę" dla mieszkańców. Włodarze założyli się między sobą. Prezydent miasta z niższą frekwencją zobowiązał się do przejechania dystansu ze swojego miasta, do miasta sąsiedniego na rowerze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nawrocki zerwie się z uwięzi? Ekspert o różnych scenariuszach
Trasa między bydgoskim Starym Rynkiem i toruńskim Rynkiem Staromiejskim ma ok. 60 km. Przejechanie tego dystansu będzie więc sporym dystansem.
Zarówno Paweł Gulewski, jak i Rafał Bruski gorąco zachęcali mieszkańców do udziału w rywalizacji i walki o jak najwyższą frekwencję. "Gazeta Wyborcza" podkreśla, że wszystko podsycały animozje między sąsiednimi miastami.
Walczymy o honor! - mówił przed rozpoczęciem rywalizacji Rafał Bruski, prezydent Bydgoszczy.
Ostatecznie to on będzie musiał przejechać 60 km po drogach rowerowych. W Toruniu głos oddało 74,70 proc. uprawnionych osób. W Bydgoszczy do urn poszło niewiele mniej, bo 73,23 proc. To rezultat wyższy, niż w I turze głosowania.
Czytaj także: Powyborcze wystąpienie. Premier Donald Tusk zabrał głos
Różnica była naprawdę minimalna, zaledwie 1,47%! Gratulujemy sąsiadom zza miedzy i dziękujemy wszystkim bydgoszczankom i bydgoszczanom, którzy poszli do urn - napisali na Facebooku przedstawiciele Urzędu Miasta w Bydgoszczy.