Ratował ludzi z promu "Jan Heweliusz". Pilot zadaje niewygodne pytania
Serial "Heweliusz", który będzie miał niedługo premierę na platformie Netflix sprawił, że znów zrobiło się głośno o katastrofie promu z 1993 roku. Pilot, który uczestniczył w akcji ratunkowej do dziś nie może zrozumieć, dlaczego śmigłowce ratownicze wyleciały tak późno. Mówi o wielu "niezrozumiałych decyzjach".
Prom "Jan Heweliusz" zatonął 14 stycznia 1993 roku. O katastrofie, w której zginęło 56 osób opowiada serial wyprodukowany przez platformę "Netflix", który ma swoją premierę w najbliższą środę (5 listopada).
Z okazji serialu, dramatyczna historia pasażerów i załogi promu odżyła na nowo. Znów sporo mówi się o kontrowersjach wokół akcji ratowniczej. Ponownie padają zarzuty o brak skoordynowania pomocy rozbitkom.
Poranne pasmo Wirtualnej Polski, wydanie 03.11
Według opinii niektórych ekspertów, na liczbę ofiar wpłynął m.in. fakt, że niemieccy ratownicy (którzy przybyli na miejsce jako pierwsi) nie schodzili do pasażerów promu, a jedna z tratw została wywrócona do góry dnem przez zaczepioną linę z helikoptera.
W akcji bardzo późno uczestniczyli też polscy ratownicy. Do dziś nie może pogodzić się z tym kpt. pil. Robert Zawada. Pilot śmigłowca był na miejscu zdarzenia. W rozmowie z "Telemagazynem" podkreśla, że polscy piloci byli gotowi na ratunek poszkodowanym błyskawicznie.
Otrzymaliśmy informację, że zatonął czy też tonie prom. [...] Śmigłowiec ratowniczy, który stał wtedy w dyżurze, był już uruchomiony, jak to my mówimy, na wirniku, czyli gotowy do startu. W środku czekała załoga. Ale ten śmigłowiec nie poleciał. Przynajmniej nie wtedy, o szóstej rano - wspomina pilot wojskowy w rozmowie z Karoliną Głogowską dla "Telemagazynu".
Zawada nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego śmigłowiec nie wyruszył na pomoc ofiarom katastrofy. Stacjonujący w Darłowie piloci nie mogli uwierzyć, że padł rozkaz, aby wyłączyć silniki helikoptera.
Decyzja była dla nas niezrozumiała - wyjaśnia doświadczony pilot.
Kpt. pil. Robert Zawada wskazuje jednocześnie, że piloci świetnie znali współrzędne miejsca katastrofy, a pogoda nie przeszkadzała w akcji ratunkowej.
Przyczyny tej decyzji do dziś nie są mi znane. Możemy się domyślać, że chodziło o kwestie międzynarodowe. Heweliusz zatonął na wodach niemieckich, może Niemcy stwierdzili, że sami dadzą sobie z tym radę - mówi o kontrowersjach doświadczony wojskowy.
Ostatecznie śmigłowiec z Darłowa wystartował kilka godzin po katastrofie. Zawada zaznacza, że nie było już szans na ratunek, a dookoła widać było wiele rozczłonkowanych ciał, pociętych przez śrubę jednego ze statków ratowniczych. Z katastrofy promu "Jan Heweliusz" uratowano zaledwie 9 osób, mimo że większość pasażerów i członków załogi opuściła statek o własnych siłach.