Beata Bialik| 

Nawet 500 ofiar rocznie. "Najbardziej niebezpieczne miejsce dla kobiety to własny dom"

210

Według szacunków Centrum Praw Kobiet nawet 500 kobiet rocznie może ginąć w Polsce w związku z przemocą domową. - Własny dom, który powinien być najbezpieczniejszym miejscem, dla kobiet jest najbardziej niebezpiecznym - mówi w rozmowie z o2.pl Patrycja Wieczorkiewicz, koordynatorka Obserwatorium ds. Kobietobójstwa przy Centrum Praw Kobiet, feministka, dziennikarka i współautorka książek "Gwałt polski" oraz "Przegryw".

Nawet 500 ofiar rocznie. "Najbardziej niebezpieczne miejsce dla kobiety to własny dom"
Patrycja Wieczorkiewicz, koordynatorka Obserwatorium ds. Kobietobójstwa przy Centrum Praw Kobiet (archiwum prywatne)

Beata Bialik, o2.pl: Obserwatorium do spraw Kobietobójstwa przy Centrum Praw Kobiet działa od roku. Czym dokładnie się zajmujecie?

Patrycja Wieczorkiewicz: Monitorujemy sprawy, w których ofiarami są kobiety, a ich płeć była dla oprawców istotnym motywem, nawet jeśli nie byli tego świadomi. Śledzimy media i postępowania toczące się w prokuraturach i sądach okręgowych, uczestniczymy w rozprawach, zbieramy dane. Te szacunki chcemy zamienić w statystyki dotyczące zabójstw ze względu na płeć. Do ich prowadzenia przez instytucje publiczne zobowiązuje Polskę konwencja stambulska. Jednak nie robi tego żadna z nich. Ani policja, ani sądy, ani prokuratury.

Czyli odrabiacie lekcję za organy ścigania i wymiar sprawiedliwości?

W pewnym sensie. Zbieramy dane, katalogujemy je z podziałem na regiony, wiek ofiary i sprawcy, relacje, jakie ich łączyły, miejsca i narzędzia zbrodni. Uwzględniamy w nich także przypadki samobójstw dokonywanych przez kobiety w związku z przemocą domową, choć to jest najtrudniejsze, bo media bardzo rzadko podają takie szczegóły na temat tego, co do samobójstwa doprowadziło. Wszystko po to, aby stworzyć konkretne narzędzia, w tym także do wprowadzenia zmian w prawie, które w przyszłości uwzględnią kobietobójstwo jako kwalifikację czynu.

Rzadko słyszy się w Polsce ten termin. Właściwie jesteście jego propagatorkami. Skąd pomysł na upowszechnienie pojęcia "kobietobójstwo" i jak dokładnie je definiujecie?

To dosłowne tłumaczenie angielskiego femicide czy hiszpańskiego femicidio. W Brazylii i Meksyku ten termin funkcjonuje w prawie, we Francji, która ma jeden z najwyższych wskaźników kobietobójstw w Europie, powszechnie używają go media. W polskich mediach stosuje go np. "Gazeta Wyborcza", ale co ciekawe, tylko w odniesieniu do opisu spraw zagranicznych, jak właśnie skala kobietobójstw we Francji czy krajach latynoamerykańskich. Nam zależy przede wszystkim na tym, by kobietobójstwem określać morderstwa determinowane płcią ofiary. Rzadko będą to przypadki morderstw na tle rabunkowym, a raczej te, do których doszło w związkach, po ich zakończeniu, których sprawcami byli mężowie, partnerzy, kochankowie – obecni, byli albo niedoszli. Częstym motywem takich zbrodni jest zdrada lub podejrzenie o nią, zazdrość, ta uzasadniona lub nie. Albo odrzucenie przez kobietę, jej odejście lub zamiar porzucenia partnera.

Z jakiego powodu rozróżnienie na płeć jest tak ważne?

Dzięki niemu możemy zwrócić uwagę na skalę zjawiska, jakim są zabójstwa dokonywane na kobietach, a jednocześnie będące częścią systemowego problemu, jakim jest przemoc ze względu na płeć, jej najbardziej skrajną formą. Nasi rządzący lubią chwalić się oficjalnymi statystykami, według których skala przemocy wobec kobiet na tle innych krajów europejskich jest stosunkowo niska, powołując się na statystyki Niebieskiej Karty czy gwałty zgłaszane organom ścigania. Ale one o niczym nie świadczą, szczególnie że kobiety często nie chcą lub boją się zakładać Niebieską Kartę, a gwałtów nie zgłasza ok. 90 proc. ofiar. Zaś zabójstwa kobiet w ogóle nie są tu brane pod uwagę, bo, jak mówiłam, nie prowadzi się na ten temat statystyk.

Dlaczego?

Niebieska Karta nie do końca chroni ofiarę. Co z tego, że rodzina ma ją założoną, a kobieta w trakcie awantury zgłasza, że jest zagrożona przemocą? Policja nic z tym nie robi, a jeśli już sprawca przemocy trafi na dołek, to często wraca stamtąd jeszcze bardziej wściekły i wyżywa się na swojej partnerce. Niedawno wprowadzono przepis zakładający, że oprawca jest izolowany od ofiary i zmuszony do opuszczenia mieszkania, w którym się ona znajduje, ale z informacji, jakie dochodzą od naszych klientek, wynika, że policja nie zawsze respektuje ten przepis, a wielu funkcjonariuszy wręcz go nie zna.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Wchodzi w życie ustawa izolacyjna. Co to oznacza w praktyce?

Według wiceministra sprawiedliwości Marcina Romanowskiego przepisy działają. W listopadzie 2021 r., podsumowując pierwszy rok działania ustawy antyprzemocowej, mówił, że policjanci i żandarmi interweniowali w 3200 takich przypadkach. Stwierdził, że "sprawcy przemocy domowej są natychmiast izolowani od swych ofiar, a Polska może się pochwalić najwyższymi standardami ochrony osób pokrzywdzonych".

To działka mojej koleżanki z Fundacji, Katarzyny Łagowskiej, więc powołam się na jej najlepszą wiedzę. Z danych policyjnych wynika, że w okresie od stycznia do sierpnia 2022 roku założono 41 618 Niebieskich Kart. Można założyć, że większość z nich założono podczas interwencji policyjnej w związku tzw. awanturą domową, niestety nie wiemy, ile było interwencji, po których kart nie założono. Policja podaje, że miała w 2022 roku 10009 stwierdzonych przestępstw związanych z przemocą domową i 9987 takich przestępstw wykrytych. No to jeśli zestawić tylko te dane, to tych 3200 przypadków usunięcia sprawców w związku ze stosowaniem przemocy nie imponuje. Policja w blisko 10 tys. przypadków, w toku prowadzonych postępowań, wykryła sprawców przemocy, więc dlaczego usunęła z mieszkań tylko 3200 z nich? Jak zestawić to z liczbą osób podejrzanych o stosowanie przemocy w związku z prowadzonymi Niebieskimi Kartami (37 556 mężczyzn i 4306 kobiet w okresie od stycznia do sierpnia tego roku), to ta liczba wypada jeszcze słabiej. A Niebieska Karta to nie jest miarodajne źródło informacji o skali przemocy domowej, bo wiele przypadków przemocy nie jest zgłaszane lub mimo zgłoszenia nie zakłada się Niebieskiej Karty.

Jakie pierwsze wnioski wyłaniają się z prowadzonych przez was statystyk?

Badamy sprawy z trzech ostatnich lat, wiele z nich wciąż jest w toku, dlatego za wcześnie na podsumowania. Zaskoczeniem było dla mnie, że postępowania dotyczące zabójstw rzadko są przeciągane. Bierzemy pod uwagę 2020, 2021 i 2022 rok, z czego w przypadku zdecydowanej większości zbrodni dokonanych w 2020 roku zapadły już wyroki, w znacznej części prawomocne. Widać jednak, że większość zamordowanych kobiet ginie w miejscu zamieszkania, gdzie żyją razem ze sprawcą, same lub z dziećmi. Odwrotnie jest w przypadku zabójstw dokonywanych na mężczyznach. To pokazuje, że własny dom, który powinien być najbezpieczniejszym miejscem, dla kobiet jest najbardziej niebezpiecznym. Ofiary najczęściej giną od ciosów nożem lub innym ostrym narzędziem, rzadziej przez uduszenie czy pobicie. Ale zdarzają się też umyślne podpalenia, strzał z broni palnej, zrzucenie z dużej wysokości. Sprawy dość często są umarzane ze względu na niepoczytalność sprawcy. Niejasny bywa też sposób kwalifikowania ich przez sądy.

Co to znaczy?

Część spraw, które nazywamy kobietobójstwami, kwalifikowana jest jako pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Brutalnie mówiąc, mężczyźnie bardziej "opłaca się" skatować kobietę na śmierć, niż poderżnąć jej gardło. Mniej ryzykuje, bo kara za ,"pobicie ze skutkiem śmiertelnym" to od roku do 10 lat, a za zabójstwo – od 8 lat do dożywocia. Ale nawet w przypadku czynu zakwalifikowanego jako zabójstwo morderca może się wywinąć, jeśli przekona sąd, że działał pod wpływem silnych emocji ,"usprawiedliwionych okolicznościami". To może być choćby przyłapanie partnerki na zdradzie. Wówczas może się skończyć na rocznym pobycie w więzieniu. Dyskusyjne bywa też kwalifikowanie czynów jako ,"nieumyślnego spowodowania śmierci" i tu posłużę się przykładem. Z tego paragrafu (art. 155 KK - przyp. red.) skazano mężczyznę, który oralnie zgwałcił nieprzytomną partnerkę – miała we krwi 6 promili alkoholu. Kobieta się udusiła, a mężczyzna przez kilka kolejnych godzin nie wezwał karetki ani nie próbował jej reanimować. W sądzie przyznał, że była nieświadoma i nie reagowała, poza tym, że ponoć się uśmiechnęła. Nie ukrywał też, że już wcześniej zdarzało mu się wykorzystać ją seksualnie, gdy była upojona do nieprzytomności. Dostał cztery lata za nieumyślne spowodowanie śmierci. W wyroku nie było mowy o gwałcie czy naruszeniu nietykalności cielesnej. Ten przykład jest dość oczywisty, ale wielu tego typu spraw nie uda ująć się w statystykach Obserwatorium, bo nie będziemy miały do nich dostępu.

Ktoś decyduje o tym dostępie? Celowo się go ogranicza?

Sądy nie są w stanie odfiltrować nam wszystkich spraw, gdzie płeć stanowiłaby istotny motyw. Potrzebowałybyśmy tysięcy wolontariuszek chodzących na rozprawy, bo skala czynów kwalifikowanych jako nieumyślne spowodowanie śmierci jest ogromna, w tej kategorii mieszczą się choćby wypadki drogowe. W związku z tym wnioskujemy do sądów o udostępnienie informacji na temat przestępstw zakwalifikowanych jako zabójstwo, usiłowanie zabójstwa oraz pobicie ze skutkiem śmiertelnym.

Jako przedstawicielki Obserwatorium bierzecie udział w rozprawach sądowych dotyczących kobietobójstw. Jakie są wasze dotychczasowe obserwacje?

Stereotypy z sali sądowej nie różnią się od tych, które występują w przypadku gwałtów czy przemocy domowej. Do najczęstszych należą te związane z choroba alkoholową. Insynuacje, że jak kobieta chleje, to sprawca, nawet jeżeli też chleje, jest poniekąd usprawiedliwiony. Bo co za kobieta z pijaczki? Spotkałam się ze sprawą, w której rodzina ofiary stanęła po stronie jej męża i mordercy, tłumacząc, że zamordowana piła i nie dbała o dom, więc była kiepską żoną, a on miał po prostu dość. To najczęstsze zarzuty: o niesprawdzaniu się w roli żony, matki, gospodyni domowej, prowokowaniu sprawcy awanturami czy dawaniu mu powodów do zazdrości.

Czy instytucje chętnie współpracują, gdy słyszą, że jesteście z Centrum Praw Kobiet?

Udało nam się nawiązać współpracę z większością sądów okręgowych w Polsce. Występujemy do nich z prośbą o udostępnienie wokandy na kolejny miesiąc obejmującą sprawy z trzech interesujących nas artykułów, gdzie ofiarą jest kobieta, a sprawcą mężczyzna. Zaskoczyło nas to, bo jednak taka filtracja spraw nie podlega pod dostęp do informacji publicznej i bałyśmy się, że sądy będą nam odmawiać. Tymczasem zdecydowana większość współpracuje i chce to robić. Gorzej wygląda już kwestia naszej obecności na salach sądowych w trakcie rozpraw. Zdarza się, że sędzia nie chce wpuścić wolontariuszki na salę, choć rozprawa toczy się jawnie. Bywa też, że mamy problem z wejściem nie tyle na salę, ale w ogóle do sądu, bo jego pracownicy twierdzą, że nie mamy nawet prawa przejść przez bramkę! A takie prawo każdemu z nas przecież gwarantuje konstytucja i kodeks postępowania karnego. Dlatego wcześniej zgłaszamy udział w rozprawie, piszemy wnioski.

Niektóre sądy odmawiają nam wbrew prawu, inne wyłączają jawność już podczas rozprawy, a w niektórych jest taki bałagan, że dopiero na miejscu okazuje się, że sprawa w ogóle nie dotyczy kobietobójstwa, choć tak zostałyśmy poinformowane przez same sądy. Ale zdarza się też, jak w sądzie wrocławskim, że sędzia sam zaprasza nas na kolejne rozprawy i podkreśla, że jesteśmy na nich mile widziane. Albo pozwala wolontariuszce na pozostanie na sali mimo wyłączenia jawności. Niektóre sądy na nasze wnioski o zgodę na udział w rozprawie odpowiadają, że każdy ma prawo w niej uczestniczyć, skoro toczy się jawnie i nie musimy nikogo o tym uprzedzać.

Niedawno media rozpisywały się o morderstwie w Staszowie. Mąż udusił żonę, a potem powiesił się w lesie, do którego małżeństwo wybrało się pod pozorem grzybobrania. Jako CPK głośno sprzeciwiałyście się, żeby sprawy tego typu w mediach nazywano samobójstwem rozszerzonym. Dlaczego?

Bo takie podejście odbiera podmiotowość osobie zamordowanej. Odwraca od niej uwagę, skupiając się na samobójstwie mordercy. Ten termin odnosi się do opisu stanu psychicznego i motywacji kogoś, kto myśli, że zabija z litości. Tak dzieje się w przypadku dzieciobójstw lub gdy odbiera się życie osobie niedołężnej, z niepełnosprawnością, w pełni zależnej od zabójcy lub zabójczyni. Natomiast w polskich mediach używa się tego sformułowania właściwie we wszystkich przypadkach, gdzie po dokonaniu morderstwa sprawca popełnia samobójstwo, nawet jeśli zabije dorosłą, zdrową kobietę, która chce od niego odejść! Dlatego CPK proponujemy inny, bardziej precyzyjny termin: zabójstwo suicydalne, który nie stawia samobójstwa sprawcy w samym centrum. Jeśli jednak wszystko wskazuje na to, że kobieta padła ofiarą ze względu na swoją płeć, najbardziej odpowiednim terminem jest właśnie kobietobójstwo. Nie tylko jest on precyzyjny, ale przede wszystkim zwraca uwagę na problem przemocy ze względu na płeć, jej najbardziej skrajnej formy.

Wiele tytułów, pisząc o rozszerzonym samobójstwie, powoływało się na wypowiedź rzecznika prokuratury w Kielcach.

Tak, najwyraźniej on sam nie zna definicji tego terminu. Ale czy media muszą bezkrytycznie powielać taką dezinformację? Jednak przykład ze Staszowa pokazuje coś więcej. Ustalenia prokuratury wciąż są potwierdzane, jednak wszystko wskazuje na to, że mężczyzna wywiózł żonę do lasu pod pretekstem grzybobrania, udusił ją, a ciało zostawił w samochodzie, po czym sam powiesił się w lesie. Media, w tym twoja redakcja, rozpisywały się o rozszerzonym samobójstwie, nie tylko cytując rzecznika prokuratury. Albo używały enigmatycznych określeń typu "najpierw umarła kobieta", jakby umarła na zawał lub inną chorobę. Rzadko czytałam, że "prawdopodobnie kobieta została zamordowana przez męża", zdarzały się natomiast nagłówki, z których wynikało jedynie, że "mężczyzna się powiesił". A przecież, jeśli nie ma wyroku lub ktoś boi się jednoznacznej oceny sytuacji, to słowo "prawdopodobnie" lub fraza "wszystko wskazuje na to, że" są bardzo bezpieczne.

Media często snują opowieść zbudowaną z makabrycznych doniesień policji. Wszystkie "morderstwa z miłości" to surowe policyjne notki, opakowane w bardziej ludzkie historie.

To obraz z tabloidów i mediów lokalnych, ale też element szerszego zjawiska, jakim jest romantyzowanie przemocy ze strony mężczyzn. Przeczytam ci fragment artykułu opublikowanego w jednym z tabloidów. Tytuł brzmi: "Krwawa jatka na ulicy w Nowej Soli. Kochanek nie żyje niewierna ukochana w szpitalu". Dalej: "Miłość niejedno ma oblicze. Gdy w grę wchodzi zdrada, dzieją się iście dantejskie sceny".

Od mężczyzn w patriarchacie wręcz wymaga się pewnego stopnia agresji, dominacji. Tak wychowuje się chłopców, a dziewczynki programuje, aby w przyszłości wybierały właśnie takich partnerów. Kultura, literatura, cały proces socjalizacji wmawia im, że męskie zachowania, które powinny je niepokoić, są wyrazem zaangażowania, miłości. Jak zaborczy, to kocha. W książce "Gwałt polski", którą napisałam z Mają Staśko, mamy bohaterkę, która swojego męża poznała, gdy wystawał pod jej szkołą, nękał, prześladował, podjeżdżał samochodem, by sprawdzić, czy jest w domu. Nie chciała tego. Prosiła, aby przestał, ale od koleżanek słyszała: musi mu na tobie bardzo zależeć. Musi cię mocno kochać, skoro tak robi. Uwierzyła w to. Skończyło się na wielokrotnych gwałtach i brutalnej przemocy domowej.

Łobuz kocha najbardziej?

No przecież! Promowanie wzorca bad boya, który często jest niedojrzałym emocjonalnie chłopcem, czasem wręcz niebezpiecznym. I nie chodzi tu o obwinianie kobiet, że przecież "same tak wybrały". To wina społeczeństwa, kultury, systemu, ostatecznie samych sprawców. Ale ogromna jest też rola mediów. I nie muszą sprowadzać jej tylko do funkcji informacyjnej, mają moc kształtowania świadomości. Bardzo bym chciała, aby miało to także charakter misyjny. I zanim napiszemy, że "pan zabił panią", spróbujmy opisać ich wcześniejszą relację, pokazać mechanizm, który doprowadził do tej sytuacji. Bo zabójstwo w związku bardzo często jest poprzedzone jakąś formą przemocy, a my dostajemy artykuły w sensacyjnym tonie. Czytając, popadamy w zdziwienie, jakby w ogóle tych sytuacji nie dało się przewidzieć albo im zapobiec. To usypia naszą czujność, sprawia, że te tragedie zdają się być odległe, nierzeczywiste. Artykuły pisane są tak, jakby były to pojedyncze, zupełnie niezwiązane ze sobą sytuacje, a płeć ofiar i sprawców była przypadkowa. To oczywiście zadanie przede wszystkim dla organów ścigania, ale opisując je w mediach, warto pokazać, że to część szerszego problemu, istnieją pewne czynniki ryzyka, których znajomość może pomóc ofiarom w podjęciu decyzji o odejściu od sprawcy lub poszukaniu pomocy, zanim będzie za późno. Zaś osobom postronnym, bliskim potencjalnych ofiar, sąsiadom, świadkom przemocy może pozwolić rozpoznać sytuację zagrożenia i zareagować w porę.

Każdy może włączyć się w działania Obserwatorium do spraw Kobietobójstwa?

Wciąż szukamy wolontariuszek, które w ramach projektu będą uczestniczyć w rozprawach i na ich podstawie kompletować dane. Ze względu na delikatny charakter spraw, bo taka działalność czasem wiąże się też z kontaktami z rodziną poszkodowanej lub samą kobietą, która przeżyła próbę morderstwa, a nierzadko doświadczyła też innych form przemocy, szukamy głównie kobiet. Obecnie mamy około 40 dziewczyn z całej Polski. Brakuje wolontariuszek m.in. ze Szczecina, Pomorza, Lublina czy Rzeszowa. Wystarczy nawet jeden dzień w miesiącu, grafik jest elastyczny, a skala zaangażowana indywidualna. Wszystkie chętne dziewczyny zapraszamy do kontaktu.

Rozmawiała Beata Bialik, dziennikarka o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić