Bartłomiej Nowak
Bartłomiej Nowak| 
aktualizacja 

Babcia z wnuczką wyrzucone z autokaru podczas pielgrzymki. "Zostawiono nas bez niczego"

1106

Pani Grażyna z Działoszyna (woj. łódzkie) chciała pomodlić się o pomoc dla jej rodziny w Medziugorie. Razem z synem i 2,5-letnią wnuczką wykupili wycieczkę w biurze pielgrzymkowym "Totus Tuus". Na miejsce jednak nie dotarli. Wyrzucono ich z autokaru na granicy z Bośnią i Hercegowiną.

Babcia z wnuczką wyrzucone z autokaru podczas pielgrzymki. "Zostawiono nas bez niczego"
Babcia z wnuczką wyrzucone z autokaru podczas pielgrzymki (PAP, Waldemar Deska)

Synowa pani Grażyny zmarła kilka miesięcy po porodzie. Kobieta została dla wnuczki rodziną zastępczą. Babcia 2,5-letniej Krysi jest osobą wierzącą, była już wcześniej na pielgrzymce z biurem "Totus Tuus". Postanowiła zabrać syna i wnuczkę do Medziugorie i pomodlić się o "cud i pomoc dla jej rodziny".

Wycieczka autokarowa do Bośni i Hercegowiny kosztowała 850 złotych i 270 euro – zbierane już w czasie podróży. Na chorwackiej granicy okazało się, że dziecko nie ma paszportu. Zamiast opieki ze strony biura podroży, zostali usunięci z autokaru i pozostawieni sami sobie.

Popełniłam błąd, trudno. Ale to, co działo się później, było niewyobrażalne. Kazano nam z dzieckiem opuścić autokar. Syn powiedział, że nas nie zostawi. Rozpłakałam się. Błagałam, żeby chociaż oddali mi te 270 euro, bo nie mieliśmy ze sobą pieniędzy. Powiedzieli nam, że autokar jedzie dalej, a my mamy sobie radzić - relacjonowała pani Grażyna w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Atak zimy na Bałkanach. Śnieg sparaliżował wioski

Polska rodzina porzucona na granicy z Bośnią i Hercegowiną

Pani Grażyna zarzeka się, że w rozmowie telefonicznej z biurem pielgrzymkowym dopytywała, czy zaświadczenie, że jest dla wnuczki rodziną zastępczą wystarczy do podróży. Miała usłyszeć zapewnienie, że tak - miała zabrać jeszcze książeczkę zdrowia.

Kiedy na granicy okazało się, że mała Krysia nie może opuścić terenu Unii Europejskiej bez dokumentu ze zdjęciem, część pielgrzymów chciała pomóc. Mieli proponować zrzutkę na podróż do Zagrzebia, żeby wyrobić dziecku dokumenty. Pani Grażyna usłyszała jednak od pilotki, że "mają nie robić dziadostwa".

Pozostawioną na granicy trójką Polaków, którzy nie znali języka, zajął się chorwacki celnik. Jego żona przyjechała po panią Grażynę, jej syna i wnuczkę. Rodzina zatrzymała się u ich znajomego. Chorwackie siostry zakonne przynosiły im jedzenie. Rodzina przeczekała i wróciła tym samym autokarem z pielgrzymami, którzy wracali z Medziugorie.

Po powrocie do kraju pani Grażyna skontaktowała się z pilotką biura pielgrzymkowego z prośbą o zwrot 270 euro. W odpowiedzi usłyszała, że kobieta z "Totus tuus" wzywa policję.

Powiedziała mi, że zawiadamia policję, bo nie dbam o wnuczkę i chciałam ją wywieźć za granicę. Myślałam, że zemdleję, jak to usłyszałam. Zapytałam pilotkę, czy wie, co mówi. Wywieźć!? Niby dlaczego? - emocjonuje się pani Grażyna w rozmowie z "Wyborczą".

Tego samego dnia wieczorem policja pojawiła się w domu pani Grażyny. Mundurowi przeprowadzili kontrolę - okazało się, że kobieta dba o dziecko i ma nieposzlakowaną opinię.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić