Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Białoruś boi się inwazji Rosji? Dziwne ruchy Łukaszenki

W wojennym zamęcie, który wzbudził niepokój całej Europy, postanowił przypomnieć o sobie Aleksandr Łukaszenka, dyktator rządzący Białorusią. Jego zamiary są trudne do rozszyfrowania. Z jednej strony pozoruje zaangażowanie w Ukrainie, a z drugiej... znów wszczyna zaczepki wobec Polski. Te ruchy mogą dezorientować nasze władze. Na polsko-białoruskiej granicy ponownie pojawiają się większe grupy migrantów.

Białoruś boi się inwazji Rosji? Dziwne ruchy Łukaszenki
Czy Białoruś zdecyduje się zaatakować Ukrainę razem z Rosją? Były dyplomata uspokaja (Mikhail Svetlov)

Od co najmniej tygodnia w Ukrainie rosną obawy o otwarcie drugiego frontu. Analitycy zastanawiają się, czy wojska Aleksandra Łukaszenki ruszą do walki. Dyplomaci próbują sprawić, by do tego nie doszło. Wejście wojsk białoruskich do wojny mogłoby mocno zachwiać pozycją ukraińskich obrońców niepodległości.

Gdyby białoruskie wojska zdecydowały się ruszyć z inwazją, prawdopodobnie weszłyby na tyły obrońców z terytorium Białorusi. Innymi słowy, atak mógłby nastąpić od północnego zachodu, blisko granicy z Polską. To zaś mogłoby naruszyć np. linie dostaw sprzętu wojskowego, idące do Ukrainy z Zachodu.

Zaangażowanie Białorusi oznacza eskalację i objęcie jej sankcjami. Oznaczać może także albo otwarcie nowego frontu na Wołyniu, albo - być może - próbę użycia sił białoruskich do okrążenia i zdobycia Kijowa. Paradoksalnie może się okazać, że wysłanie wojsk doprowadzi do protestów antywojennych w samej Białorusi. To było z kolei korzystne dla Polski - mówi o2.pl dr Michał Piekarski z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.

Tymczasem w nocy z poniedziałku na wtorek, z 21 na 22 marca, na polsko-białoruskiej granicy znów było niespokojnie. Jak informuje Straż Graniczna, polskie patrole zostały obrzucone kamieniami. Funkcjonariusze SG byli również oślepiani laserami. Uszkodzono także budkę wartowniczą.

Ponownie odnotowano liczne próby forsowania granicy przez migrantów. Padł nawet "rekord" tegorocznych zatrzymań. Po ubiegłorocznym kryzysie uchodźczym na granicy polskiej, odpowiednie służby wciąż są obecne na terenie polsko-białoruskiego pogranicza.

Trwa ładowanie wpisu:twitter
To presja hybrydowa. Nie przekroczą granicy otwartej wojny, więc próbują różnych sztuczek. Nękanie, by nas zajmować wieloma kryzysami naraz - komentuje te działania dr Piekarski.

Eksperci, z którymi mieliśmy okazję rozmawiać, wskazują jednak również na inną możliwość. Tego rodzaju ruchy ze strony Białorusi mogą wynikać z obaw Aleksandra Łukaszenki, że wojna może się przenieść także na terytorium jego kraju. Użyczać teren, np. do przeprowadzania ataków rakietowych, to co innego niż otwarcie zaangażować się w wojnę po stronie Rosji. Czy taki scenariusz jest możliwy?

Łukaszenka prowokuje i oczekuje ostrej reakcji. Tylko po co? Nie uderzy na Polskę, czyli na NATO, a do wejścia do Ukrainy takie działanie Łukaszence nie jest potrzebne. Ale może np. próbować rozciągnąć nasze linie i angażować polskie siły. Albo, taka możliwość też istnieje, chce mieć wymówkę, dlaczego nie może wspomóc Rosji w inwazji w Ukrainie. Bo mu, jak będzie wmawiał Putinowi, "Lachy do Grodna wjadą". Jeśli to właśnie ta możliwość, to jest ona całkiem niezła dla nas - mówi o2.pl Andrzej Olborski, były polski dyplomata na Białorusi.

Na pytanie, czy Białorusini zdecydują się zaatakować Ukrainę do spółki z Rosją, ekspert odpowiada krótko: "Nie wiem". Zaraz jednak dodaje, że działania przy granicy z Polską wskazują, że białoruskie władze nie mają ochoty do wcielenia tego scenariusza w życie. Wskazuje także punkt, który daje mu podstawy do pewnego optymizmu. Otóż "na naszych wschodnich granicach są sojusznicy z NATO".

Uważam, że nie grozi nam to w dającej się przewidzieć przyszłości. I że to dym dla zamącenia obrazu. Obecność USA i Brytyjczyków to sygnał naszej strony o gotowości na "przyjęcie takich gości" - podsumowuje dyplomata.

Gra na kilku fortepianach

Należy bacznie obserwować działania Rosji w innych kierunkach, niż te związane z Polską, Ukrainą czy Białorusią. O losy swoich krajów obawiają się władze Litwy, Łotwy oraz Estonii, gdzie przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie NATO rozlokowywało dodatkowe siły wojskowe. Litewski prezydent Gitanas Nauseda mówił niedawno wprost, że "Putin nie zatrzyma się na Ukrainie". W niewielkiej Łotwie jest duża mniejszość rosyjska. Ten kraj wskazywał brytyjski generał sir Richard Schirreff jako miejsce potencjalnego wybuchu wojny między Rosją a NATO.

Nie można też zapominać o południowej Europie. W poniedziałek wieczorem prezydent Serbii Aleksandar Vucić zapowiedział, że jego kraj nie będzie się ubiegał o stowarzyszenie z NATO. Polityk dodał, że Serbia "nie może zapomnieć" o dzieciach, które straciły życie w wyniku interwencji NATO, mającej wymusić zakończenie wojny w Kosowie. Rosja, mimo zaangażowania w Ukrainie, wciąż zdolna jest do oddziaływania dyplomatycznego i wywiadowczego.

Zobacz także: Bombardowanie we Lwowie. Wiemy, jaki obiekt zaatakowali Rosjanie
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić