Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Cztery kraje alarmują. Wyszło na jaw, co robią rosyjskie "okręty widmo"

Morze Północne i Bałtyk to akweny bardzo istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa Europy. Znajdują się na nich elektrownie wiatrowe, a pod powierzchnią wody położone są niezliczone światłowody, zapewniające przepływ informacji. Zagrożeniem dla nich są rosyjskie okręty-widma, poruszające się na tym obszarze.

Cztery kraje alarmują. Wyszło na jaw, co robią rosyjskie "okręty widmo"
Widma na morzu. Służby ostrzegają przed rosyjską dywersją (Getty Images)

Służby wywiadowcze kilku krajów ostrzegają przed rosnącym zagrożeniem morskiej infrastruktury krytycznej. Chodzi m.in. o morskie elektrownie wiatrowe, których na Morzu Północnym i Bałtyku pojawia się coraz więcej. Zagrożenie płynie ze strony Rosji.

Na ustalenia służb wywiadowczych Norwegii i Danii powołuje się BBC. Brytyjskie radio cytuje m.in. oficera duńskiego kontrwywiadu, który przekonywał, że Rosjanie mają przygotowane plany sabotażu na wypadek pełnoskalowego konfliktu z Zachodem.

Z kolei szef wywiadu Norwegii przekazał mediom informację o programie sabotażu farm wiatrowych i kabli podmorskich. Rosjanie mają mapować kluczowe, pod względem sabotażu, punkty na Morzu Północnym czy u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Posiadają do tego niezbędny sprzęt i prowadzą aktywne rozpoznanie podwodne. Do rozpoznania używane są trawlery rybackie czy jednostki oceanograficzne.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Generał Pacek o ustawie o "Obronie Ojczyzny". "Sam karabin już dzisiaj nie wystarczy"

Jednym z takich okrętów jest np. rosyjski "Admirał Władimirski". To okręt badawczy, który często widziany był na Morzu Północnym, u wybrzeży Wielkiej Brytanii, gdzie miał prowadzić działania rozpoznawcze wobec instalacji farm wiatrowych.

Tego rodzaju instalacje nie są niezniszczalne. Były Kierownik Zakładu Oceanografii Operacyjnej i pływającego laboratorium R/V IMOR w Instytucie Morskim w Gdańsku komandor Benedykt Hac przekonuje w rozmowie z o2.pl, że choć Morze Północne liczy około miliona km kw. powierzchni, a jego dno jest pokryte wielką liczbą instalacji zaliczanych do infrastruktury krytycznej, tj. siecią rurociągów, gazociągów, kabli telekomunikacyjnych i energetycznych, to nie ma wielkiego problemu w ustaleniu, gdzie są punkty krytyczne.

Większość instalacji jest umieszczona na mapach morskich a dokładne jej zlokalizowanie nie stanowi dużego problemu technicznego. Jeśli chcemy unieruchomić Morską Farmę Wiatrową (MFW) połączoną z lądem, to niekonieczne jest niszczenie infrastruktury takiej jak poszczególne wiatraki, stacje transformatorowe - mówi komandor Benedykt Hac.

Jak tłumaczy oficer, wystarczy zniszczyć lub uszkodzić kable sterujące MFW lub przesyłające prąd do lądowych centrów dystrybucji tej energii na lądzie. Na Morzu Północnym takich wrażliwych instalacji jest wiele, np. interkonektory gazowe, choćby ten łączący wielką Brytanię z Europą (Bacton – Zubriggen).

Są także rury łączące pola gazowe Norwegii z odbiorcami z Europy (Europipe I-IV) i inne. Rozmawiamy o odcinkach długości kilkuset km dla każdego z tych gazociągów. I choć istnieje możliwość nadzoru elektronicznego, to szybkość reakcji służb chroniących te systemy przed działaniami grup dywersyjnych ma swoje ograniczenia - tłumaczy marynarz.

Dodaje, że grupa dywersyjna (bazująca na jednostce nawodnej lub podwodnej) może w kilkanaście minut umieścić zasobnik z materiałem wybuchowym przy gazociągu lub przy kablu energetycznym. Można użyć nurków albo uczynić to skrycie, używając AUV, czyli autonomicznych pojazdów podwodnych, wyposażonych w głowicę bojową zamiast w narzędzia pomiarowe.

Taki AUV umieszczony w wodzie sam znajdzie obiekt ataku, a w celu zmylenia nadzoru może zaczekać, aż oddali się jego nosiciel (np. mały statek neutralnej - "niepodejrzanej" bandery) i dopiero wtedy eksplodować, niszcząc wybrany cel. Morze Północne jest morzem o wielkim natężeniu ruchu statków i okrętów wszelkiego rodzaju, a do tego akwenem relatywnie płytkim (co daje łatwy dostęp do dna i instalacji na nim ułożonych).

Przed NATO, jak dodaje kmdr Hac, stoją w zakresie ochrony infrastruktury ogromne wyzwania. Na pytanie, czy Rosjanie byliby zdolni do działań dywersyjnych na akwenie, odpowiada krótko: zdecydowanie tak.

Wydaje mi się, że nikt nie zakładał, iż tak może potoczyć się sytuacja w Europie. Jesteśmy, jak sądzę, w dużym klinczu. Na pewno nie ma nad tym pełnej kontroli - dodaje oceanograf.

Jednostki-widma

BBC informuje, że po wodach krajów nordyckich często pływają jednostki-widma. To statki mające wyłączone nadajniki systemu AIS (Automatic Identification System). Jest to system służący do identyfikacji jednostki i określenia jej położenia. Ma ułatwiać pracę operatorom na brzegu oraz zapobiegać kolizjom. Wyłączenie go utrudni zlokalizowanie jednostki i określenie kraju jej pochodzenia.

Robili tak od zawsze. Rosyjski "statek rybacki" płynący za zespołem NATO-wskich okrętów to żadna nowość. Widok kutrów, które miały więcej anten radiowych niż my i wyciskały prędkość kilkunastu węzłów, a na pokładzie dziwnym trafem nie miały nawet sieci rybackich, to nic nowego - mówi o2.pl były marynarz Marynarki Wojennej, zastrzega sobie anonimowość.

Rozmówca o2.pl dodaje, że takie działania prowadzone są przez obie strony: tak Rosję, jak i NATO. Zbieranie danych - sygnatur okrętów, monitorowanie pracy jednostek brzegowych, opisywanie łączności radiowej i charakterystyki pracy radarów itp. to, jak mówi, norma. Ostrzega też przed lekceważeniem rosyjskich zdolności morskich do dywersji i rozpoznania. Jego zdaniem Rosjanie mają na tym polu bardzo duże zdolności i po prostu "są w tym dobrzy".

Zaś wydanie takich komunikatów przez służby ocenia na kilku płaszczyznach. Może to być albo sygnał dla Rosjan ("Widzimy was i słyszymy, przystopujcie"), może być także forma zdopingowania polityków do bardziej aktywnych działań w zakresie odstraszania lub forma zabezpieczenia się przed jakimiś nieprzewidzianymi wypadkami, na zasadzie: "Przecież ostrzegaliśmy".

Podobne działania toczyły się zresztą niedawno blisko także polskich wód terytorialnych. W styczniu na północ od Rozewia pojawiły się dwa rosyjskie masowce, WL Totma i WL Kiryłłow, które przez dłuższy czas stały na kotwicy. W swoim programie "Spotkania na mesie" opowiadał o tym komendant Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej komandor Grzegorz Okuljar.

W świetle międzynarodowych konwencji

Co ciekawe, takie działania mogą być prowadzone legalnie. Kmdr Wiesław Goździewicz, ekspert w zakresie planowania NATO, mówi, że Rosjanie korzystają w pełni legalnie z uprawnień wynikających z Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) z 1983 r. Opiera się ona na zasadzie nieszkodliwego przepływu (także okrętów wojennych) państw trzecich przez morze terytorialne innego państwa, pod warunkiem, że jednostka przemieści się przez nie możliwie szybko i nieprzerwanie.

Nie można jednak prowadzić działań rozpoznawczych jako takich w odległości do 12 mil od brzegu. Ale powyżej tej odległości sensory i czujniki pracują pełną parą. I robią to zarówno Rosjanie, jak i kraje NATO.

Oczywiście można robić rozpoznanie przy pomocy samolotów, ale samolot może być w powietrzu 8, maksymalnie 12 godzin. A statek cywilny lub okręt wojenny może pozostawać na wodzie i prowadzić działania tak długo, jak pozwalają mu zapasy paliwa mu zapasy paliwa czy żywności. Te jednak można już dziś uzupełniać na morzu (Replenishment at Sea - RAS).

Nasze dawne jednostki rozpoznawcze były nazywane "okrętami oceanograficznymi". Rosjanie robią to nadal, prowadząc "badania", a że przy okazji ich czujniki zbierają cały ocean informacji to inna kwestia - mówi kmdr Wiesław Goździewicz.

Oficer podkreśla, że dziwi go jednak, jak mocno Rosjanie inwestują w badanie farm wiatrowych.

Być może mapując np. widmo elektromagnetyczne szukają jednego większego elementu, nazwijmy to hubu/stacji rozdzielczej, którego uszkodzenie doprowadzi do zakłócenia lub bardzo poważnego uszkodzenia całego systemu dystrybucji energii z farm wiatrowych. Bo mało opłacalne i dość skomplikowane jest zniszczenie pojedynczego wiatraka, ale zniszczenie stacji rozdzielczej może spowodować znacznie poważniejsze konsekwencje - tłumaczy oficer.

Polskie zdolności?

Wszyscy dookoła dostrzegają, jak mówi, konieczność posiadania jednostek rozpoznawczych. I dobrze, bo platformy morskie nadają się do tego znakomicie. Zdaniem Goździewicza "absolutnie nie dziwi", że Rosjanie prowadzą rozpoznanie infrastruktury krytycznej potencjalnego przeciwnika.

W czasie wojny będzie ona znakomitym celem, a można dopuścić się działań sabotażowych, hybrydowych, także w czasie pokoju. Rosjanie czynią, w mojej ocenie, przygotowania albo do działań dywersyjnych, albo robią rozpoznanie na wypadek dalszej eskalacji konfliktu w jego fazie "gorącej" - przekonuje komandor.

W Polsce ruszyło wreszcie pozyskanie okrętów rozpoznawczych w programie Delfin. Informował o tym pod koniec listopada ub. roku rzecznik Agencji Uzbrojenia płk Krzysztof Płatek. Polska ma zbudować dwie takie jednostki, a naszym partnerem w tym zakresie będzie szwedzki SAAB.

Trwa ładowanie wpisu:twitter
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić