Dramat na granicy. W nocy usłyszała krzyk. "Na Boga, pomóżcie nam!"

6683

Mieszkanka Krynek, jednej z ponad 180 miejscowości w Polsce, które we wrześniu objęto stanem wyjątkowym, opowiada w rozmowie z o2.pl, jak wyglądało wtedy życie przy granicy z Białorusią. – Czujemy się bardzo źle. Miasto jakby wymarło – mówiła.

Dramat na granicy. W nocy usłyszała krzyk. "Na Boga, pomóżcie nam!"
Żołnierze ustawiają płot na granicy z Białorusią w pobliżu miejscowości Krynki (Getty Images)

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Spokojną, wręcz sielankową atmosferę podlaskiej wsi we wrześniu raz po raz zakłócały silniki wielkich, wojskowych pickupów. Na każdym kroku spotkać można było policjantów w cywilu, którzy wspierali wojsko i Straż Graniczną, przez 24 godziny na dobę patrolując okolicę. To była nowa rzeczywistość, z którą musieli mierzyć się mieszkańcy gminy Krynki, położonej tuż przy granicy z Białorusią. Od czwartku 2 września na tym terenie obowiązywał stan wyjątkowy.

Czujemy się bardzo źle. Miasteczko jakby wymarło. Nikogo nie ma na ulicach, sklep we wsi jest pusty. Niektórzy się cieszą, że wreszcie jest spokój. Ale ta atmosfera jest bardzo przygnębiająca – podkreślała w rozmowie z o2.pl pani Agnieszka*, która mieszka w Krynkach.

W nocy usłyszała krzyk. "Na Boga, pomóżcie nam!"

Kobieta opisuje, jak w nocy z 4 na 5 września ani na chwilę nie mogła zmrużyć oka. Obudziły ją odgłosy dochodzące ze znajdującej się blisko jej domu granicy polsko-białoruskiej. – Sytuacja wygląda koszmarnie – mówiła.

Przez godzinę było słychać krzyki kobiety. "Na Boga, pomóżcie nam! Błagam was, pomocy!", krzyczała po angielsku. Ten skowyt był straszny. Przez godzinę słychać było wycie. Tego nie da się nie słyszeć. Po godzinie podjechał samochód. Krzycząca kobieta umilkła, nie wiemy, co się wydarzyło. Chcielibyśmy zakładać, że zabrali ją ze sobą, że jej pomogli. Ale nie mamy pojęcia – relacjonowała pani Agnieszka.

Dla niej i innych mieszkańców gminy Krynki problem na granicy nie był nowy. Grupy uchodźców zaczęły pojawiać się na Podlasiu mniej więcej w czerwcu. Jak twierdzi pani Agnieszka, wcześniej jednak nikt się specjalnie tym nie interesował. – Uchodźcy chodzili po mieście, widać było ich w Krynkach. Przemieszczali się małymi grupami, część grup to były praktycznie same dzieci. Straż Graniczna zgarniała tych ludzi z ulicy, zabierała do ośrodków pomocy – opisywała.

Pierwsze doniesienia o przemycie uchodźców na wschodnią flankę Unii Europejskiej pojawiły się już w czerwcu. Dopiero jednak wydarzenia w Afganistanie i dramatyczne sceny pod koniec sierpnia w Usnarzu Górnym sprawiły, że o sytuacji na granicy zaczęło się więcej mówić.

Drugiego września prezydent Andrzej Duda podpisał rozporządzenie o stanie wyjątkowym, które objęło 183 miejscowości przylegające do granicy z Białorusią. Do strefy przygranicznej nie byli wpuszczani dziennikarze ani fotoreporterzy. Sami mieszkańcy również nie mogli zbliżać się do granicy.

Boimy się tego, co się może wydarzyć, bo niczego nie jesteśmy w stanie się dowiedzieć. Nie mamy żadnych informacji – mówiła pani Agnieszka.

Tysiące migrantów koczujących na granicy. "Większość osób po ludzku chciałaby pomóc"

Przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego pojawiały się liczne doniesienia o trudnej sytuacji migrantów na polsko-białoruskiej granicy. Większość z nich pochodzi z Iraku, skąd samolotami przylecieli na Białoruś. Byli jednak też wśród nich Afgańczycy. "Przerzut" uchodźców do Polski i innych krajów miał być sponsorowany przez białoruski reżim i stanowił "odpowiedź" Aleksandra Łukaszenki na nałożone na niego przez Unię Europejską sankcje.

Polska konsekwentnie odmawiała przyjmowania migrantów. W tej decyzji wspierała ją Komisja Europejska. Straż Graniczna uniemożliwiała jednak także dostarczanie osobom przebywającym na granicy jedzenia i picia.

Większość okolicznych mieszkańców po ludzku chciałaby pomóc. Ale nie mamy pojęcia jak. Nic nie możemy zrobić. Nie chodzi o to, żeby nie bronić granic. Po to są, żeby ich pilnować. Ale nie wiem, jak można nie mieć sumienia, żeby nie dać tym ludziom wody czy jedzenia – mówiła w rozmowie z o2.pl pani Agnieszka.

"Ludzie nie chcą tu przyjeżdżać"

Mieszkańcy Podlasia musieli się także mierzyć z innymi problemami. Stan wyjątkowy oznacza problemy dla lokalnego biznesu. Pani Agnieszka, która prowadzi w Krynkach swoją działalność, twierdzi, że skutki decyzji władz mogą być na Podlasiu jeszcze długo odczuwalne.

Usługi turystyczne w całym kraju mają kłopoty. Problem w tym, że Podlasie zaczyna się źle kojarzyć. Ludzie nie chcą tu przyjeżdżać. Boją się – podkreślała.

Rząd szybko obiecał pomoc osobom prowadzącym działalność gospodarczą na terenach objętych stanem wyjątkowym. Premier Mateusz Morawiecki zapewnił, że wszystkie straty będą rekompensowane. – Tarcza jest już przygotowana, nie będziemy żałowali środków finansowych, żeby zrekompensować realne straty – mówił w rozmowie z RMF FM.

* imię naszej rozmówczyni zostało zmienione

Obejrzyj także: Stan wyjątkowy na wschodzie Polski. Turyści już zmieniają swoje plany

Autor: JKM
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić