Klęska planu Trumpa. "Było oczywiste, że konflikt odżyje"
Tajlandia i Kambodża wznowiły walki przy granicy. Donald Trump, który chwalił się zakończeniem konfliktu, poniósł porażkę. - Było oczywiste, że konflikt odżyje - mówi w rozmowie z o2.pl dr Kornel Bielawski z Uniwersytetu Gdańskiego.
- To cykl "Blisko Świata", w ramach którego piszemy na o2.pl o kryzysach humanitarnych, konfliktach zbrojnych i innych ważnych wydarzeniach w różnych zakątkach globu.
- W tym odcinku naszym rozmówcą jest dr Kornel Bielawski, ekspert z Uniwersytetu Gdańskiego zajmujący się problematyką Azji Południowo-Wschodniej. Rozmawiamy o nowej odsłonie wojny Tajlandii z Kambodżą.
- "Trump chciał pokazać swoją zdolność do czynienia pokoju, a lokalny konflikt o niewielkim natężeniu stworzył ku temu doskonałą okazję. Było oczywiste, że konflikt odżyje" - mówi ekspert o nieskutecznej próbie ustanowienia pokoju przez Donalda Trumpa.
Tajlandia uderza w Kambodżę. Ekspert o przyczynach
8 grudnia ponownie rozgorzały walki między Tajlandią i Kambodżą. Władze w Bangkoku podjęły decyzję o przeprowadzeniu nalotów na pozycje wojskowe sąsiada. Tajskie władze twierdzą, że był to odwet za wcześniejszy ostrzał artyleryjski. Miał w nim zginąć żołnierz z Tajlandii. Władze w Phnom Penh (stolica Kambodży przyp. red.) kategorycznie zaprzeczyły tym oskarżeniom. Twierdzą, że to sąsiad naruszył kruche porozumienie. Jak zwykle na wojnie pierwszą ofiarą jest prawda. Dlatego należy wrócić do początku.
Perfect wraca z nowym wokalistą. Byliśmy na planie teledysku "Liczby Pi"
Źródeł konfliktu należy szukać w okresie kolonializmu. Granice były wytyczane przez europejskich urzędników, którzy często wykazywali się indolencją i nie uwzględniali wszystkich czynników istotnych przy wytyczaniu czy demarkacji terytoriów - mówi w rozmowie z o2.pl dr Kornel Bielawski, ekspert ds. Azji Południowo-Wschodniej z Uniwersytetu Gdańskiego.
Kambodża uzyskała niepodległość od Francji 9 listopada 1953 roku. Wcześniej okupacyjne władze francuskie sztucznie ustaliły jej granice. To doprowadziło do sporu z sąsiadem, który trwa do dziś. Najnowsza odsłona eskalacji trwa od 2008 roku. Wtedy Kambodża podjęła próbę wpisania świątyni Preah Vihear, znajdującej się na jej terytorium, na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Spotkało się to z alergiczną reakcją Tajlandii, która rości sobie prawa do ziemi, na której znajduje się obiekt. Jednak czy walka między Kambodżą i Tajlandią to rzeczywisty spór o ziemię? Zdaniem naszego rozmówcy problem ten może być traktowany instrumentalnie. Być może tu kryje się przyczyna nowej odsłony wojny.
Zazwyczaj spór graniczny staje się wygodnym instrumentem do podtrzymywania określonych napięć społecznych. Z historii wiemy, że nic tak nie mobilizuje społeczeństw jak nastroje nacjonalistyczne - są to emocje, które władza może stosunkowo łatwo kształtować. Tymczasem w Tajlandii mają się odbyć przyspieszone wybory do Izby Reprezentantów, zaplanowane na marzec 2026 roku. Moim zdaniem może to stanowić istotną przyczynę ponownego wybuchu konfliktu. Warto przypomnieć, że latem tego roku ówczesna premier Tajlandii, Paetongtarn Shinawatra, rozmawiała z byłym przywódcą Kambodży, Hun Senem. Nagranie tej rozmowy zostało ujawnione, a Shinawatra wystąpiła w niej z wyraźnie serwilistycznej pozycji, okazując rozmówcy daleko idącą uległość - wspomina dr Bielawski.
Premier Shinawatra nazywała kambodżańskiego przywódcę "wujkiem". Podczas 17-minutowego dialogu miała powiedzieć Hu Senowi, że "jeśli czegoś chce, wystarczy, żeby jej powiedział". Krytykowała także decyzje dowództwa wojskowego własnego kraju. Sprawa wywołała burzę. Nic dziwnego - w końcu Hu Sen to były autokrata, wódz Czerwonych Khmerów, rządzący Kambodżą przez 38 lat. Premier Tajlandii została zawieszona w pełnieniu obowiązków przez Trybunał Konstytucyjny. Nowym szefem rządu został Anutin Charnvirakul. Polityk prezentuje bardziej konfrontacyjne stanowisko wobec Kambodży.
"Nie będzie żadnych negocjacji. Od teraz Kambodża musi się podporządkować. Jeśli chcą zaprzestać walk, muszą zastosować się do decyzji Tajlandii" - zapowiedział Charnvirakul w ostatnich dniach.
Tajlandia jest krajem niestabilnym politycznie, w którym wojsko odgrywa znaczącą rolę. Władze mogą przedstawiać się jako obrońcy państwa, przejmując narrację patriotyczno-nacjonalistyczną i stając na straży monarchii. Pozwala im to również blokować wszelkie odśrodkowe idee reformatorskie poprzez wykorzystanie konfliktu granicznego oraz zyskiwać polityczną legitymizację - komentuje dr Bielawski, wskazując na wyraźnie polityczne tło konfliktu.
Plan Trumpa nie zadziałał. "Spektakl"
Dwa miesiące temu w konflikt zaangażował się Donald Trump. 26 października między dwoma sąsiadami z Azji Południowo-Wschodniej doszło do zawieszenia broni. - To ekscytujące, ponieważ zrobiliśmy coś, co wielu ludzi uważało za niemożliwe. Uwielbiam to robić - chwalił się wówczas prezydent USA. Porozumienie kończyło walki trwające pięć lipcowych dni, w których zginęły co najmniej 43 osoby, a około 300 tys. zostało zmuszonych do ewakuacji. Jak jednak widać plan Trumpa nie wypalił. Tajlandia i Kambodża znów walczą.
Donald Trump lubi postrzegać siebie jako wybawcę - człowieka, który potrafi samodzielnie doprowadzić do pokoju z najpotężniejszymi przywódcami świata. Towarzyszy temu zawsze swoiste polityczne show. Trump chciał pokazać swoją zdolność do czynienia pokoju, a lokalny konflikt o niewielkim natężeniu stworzył ku temu doskonałą okazję. Zaangażował się więc w rozmowy pokojowe, lecz ja traktowałbym to w kategoriach spektaklu. Trump, ogłaszając porozumienie, sztucznie napompował znaczenie tego wydarzenia. Sam dokument miał jednak charakter przede wszystkim proceduralny i nie wymagał obecności przywódcy najpotężniejszego państwa świata. Trump zaprezentował się niczym dorosły, który przyjechał, pogroził dzieciom palcem i wrócił. Było oczywiste, że konflikt odżyje - ocenia dr Kornel Bielawski.
Informacje dotyczące konfliktu są niepokojące. Agencja AFP poinformowała, że w walkach zginęło już 11 osób. Aż pół miliona ewakuowało się z regionów przygranicznych Tajlandii i Kambodży. Trump zapowiedział, że zadzwoni do przywódców obu krajów. Nie wiadomo jednak, czy jego zdolności negocjacyjne będą wystarczające.
Uważam, że ten spór o niskiej intensywności będzie powracał co jakiś czas. Warto wówczas obserwować, czy jego eskalacja nie koreluje z kalendarzem wyborczym. Kapitalizowanie konfliktu z zewnętrznym wrogiem pozwala bowiem władzom kontrolować kryzysy wewnętrzne. Sądzę, że konflikt Tajlandii z Kambodżą nie przerodzi się w starcie o dużym natężeniu. Walki będą toczyć się na ograniczonym obszarze, utrzymywane na kontrolowanym poziomie do momentu przywrócenia wewnętrznej konsolidacji państwa lub osiągnięcia określonych celów strategicznych - ocenia ekspert Uniwersytetu Gdańskiego.
Chiny zacierają ręce?
Warto również dodać, że wojna toczy się w "podbrzuszu" Chin. Na razie Pekin zaapelował do obu stron, aby ich działania nie prowadziły do eskalacji konfliktu. Chiny mogą jednak coś ugrać na tym kryzysie. Dr Witold Sokała, ekspert od stosunków międzynarodowych postawił w rozmowie z Onetem tezę, że Państwo Środka ma narzędzia do wpływania na Tajlandię i Kambodżę. Nowy konflikt miałby na nowo wciągnąć Donalda Trumpa i ukazać go jako polityka nieskutecznego. Chinom na takiej kompromitacji prezydenta USA zależy bardzo mocno.
Rafał Strzelec, dziennikarz o2