Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 

Krymski ogień sparzy Rosjan? "Dla Tatarów normalność to Ukraina"

Atesz oznacza w języku Tatarów krymskich "ogień". To także kryptonim jednej z grup oporu wobec Rosjan okupujących Krym. O trudnych relacjach Kijowa z zamieszkującymi półwysep Tatarami o2.pl rozmawia z Nedimem Useinowem, politologiem i członkiem Rady Koordynacyjnej Światowego Kongresu Tatarów Krymskich w Polsce.

Krymski ogień sparzy Rosjan? "Dla Tatarów normalność to Ukraina"
Atesz to kryptonim jednej z grup oporu wobec Rosjan okupujących Krym. Zdjęcie ilustracyjne (Getty images)

Łukasz Maziewski, dzienikarz o2: Niedawno świat dowiedział się o istnieniu ruchu oporu Tatarów krymskich z grupy Atesz. Ale nie jest to chyba pierwszy przejaw niechęci Tatarów z półwyspu do Rosjan?

Nedim Useinow: Półżartem odpowiem tak: ruch oporu Tatarów krymskich wobec Rosji i aneksji Krymu datuje się mniej więcej od ponad stu lat. Zaczął się w 1917 r., w czasie zrywu niepodległościowego Tatarów krymskich.

I chcę to podkreślić: moim zdaniem Atesz to ruch działający w ścisłej koordynacji ze Sztabem Generalnym Sił Zbrojnych Ukrainy oraz ukraińskim wywiadem wojskowym.

Czy Atesz to jedyna grupa tego rodzaju?

Atesz jest widoczną, skoncentrowaną grupą. Zyskali największy rozgłos, ale takich grup jest więcej. Zakładam, że spora część Tatarów krymskich tak czy inaczej współpracuje z HUR (wywiad wojskowy Ukrainy - przyp. red.). Nie tylko symbolicznie, ale i czynnie wspiera działania ukraińskie, na przykład przekazując cenne informacje o ruchach czy miejscach dyslokacji wojsk i sprzętu rosyjskiego na Krymie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Najstarszy meczet w Polsce. Pamięta czasy Jana III Sobieskiego

Czynnie?

Nie wszystko da się zrobić i ustalić przy pomocy obrazowania satelitarnego. Uważam, że wiele z celnych uderzeń, bombardowań na Krymie to właśnie zasługa ruchu oporu.

Jaka jest dziś populacja Tatarów krymskich?

Warto przypomnieć, że ostatni spis powszechny Ukraina przeprowadziła tam w 2001 r. Wtedy, na 2 mln mieszkańców Krymu, Tatarzy stanowili około 12-13 proc. Po aneksji w 2014 r. Rosjanie przeprowadzili własny spis. Wyszło im mniej więcej 10 proc. populacji, ok. 280 tys.

To realna liczba?

Rodziny krymskotatarskie są zazwyczaj wielodzietne. Moim zdaniem – opieram się między innymi o dane samych organizacji tatarskich, takich jak samorząd, Medżlis – Tatarów na Krymie mieszka dziś ok. 350 tys.

Poważna siła.

Tak, to duża grupa. A nie liczymy tych, którzy wyjechali. Czy to po roku 2014, czy po lutym 2022 r. A przecież oni wyjeżdżają nadal. Konkludując: Rosjanie zakłamują rzeczywistość. Chcą udowodnić, że to mała grupa, nie ma potrzeby liczenia się z nią. To oczywista manipulacja i kłamstwo. Ale w przypadku Rosjan to już chyba nikogo nie dziwi.

Relacje Kijowa z Krymem nie zawsze były dobre, prawda?

W latach dziewięćdziesiątych i trochę później Kijów nie rozumiał problemu Tatarów krymskich, nie próbował spojrzeć na sprawy z ich perspektywy. Kiedy rozpadał się Związek Radziecki, w 1991 r. Krym znalazł się przy Ukrainie, która aktywnie walczyła o kontrolę nad półwyspem, neutralizując prorosyjskich separatystów. Początki były trudne, wiązało się to z wieloma problemami natury ekonomicznej.

Mam wrażenie, że nad Wisłą też to przechodziliśmy.

Kapitalizm na Ukrainie rodził się relatywnie długo i w bólach, np. nie było terapii szokowych na wzór Polski. To wszystko odbijało się na rosnącym niezadowoleniu wśród krymskich Rosjan, którym Moskwa podstępnie obiecywała lepsze życie po przyłączeniu do Rosji. Wtedy jednak Kreml był zbyt słaby, by militarnie zaatakować Ukrainę, dlatego regularnie próbował rozpalać na Krymie napięcia etniczne i grać na sentymentach ludzi tęskniących do ZSRR.

A jak patrzył na to Kijów?

Dla Kijowa Tatarzy byli tylko jednym z problemów Krymu, akurat tym najmniejszym, bo tradycyjnie popierali siły demokratyczne i proukraińskie. Wyciągali ręce do państwa od początku lat 90., lecz mimo swojej lojalności nie cieszyli się zbytnim zaufaniem Kijowa.

Wychodzi, że byli w sytuacji między młotem a kowadłem: ZSRR próbował ich zniszczyć, bo się bał, Kijów nie rozumiał.

Dokładnie tak. Kijów nie rozumiał ich potrzeb, często bał się, bo wierzył w moskiewskie kłamstwa o rzekomych ciągotach do Turcji.

A to prawda?

Nie. Kijów nie dostrzegał, że Tatarzy jako społeczność ciężko doświadczona i niezwykle dojrzała intelektualnie, chcieli iść ku demokratycznej Europie. W niej widzieli swoją przyszłość, bezpieczeństwo i gwarancje praw zbiorowych. Wtedy jednak na Krymie sprawczość państwa ukraińskiego była – paradoksalnie – mniejsza niż teraz.

Interesujące. Może pan to rozwinąć?

Już tłumaczę, o co mi chodzi. Kijów nie miał pomysłu, jak ten węzeł krymski rozwiązać i w ten sposób de facto oddawał inicjatywę Moskwie. Dzisiaj mimo braku efektywnej kontroli nad półwyspem dość umiejętnie eksponuje rolę Tatarów krymskich jako rdzennego narodu na Krymie.

Myślę, że gdyby wtedy wykorzystał ten potencjał, ich lojalność, to rosyjski blitzkrieg w 2014 roku zakończyłby się klapą. Ale historia potoczyła się, jak potoczyła. Można jednak powiedzieć, że rok 2014 r. był punktem zwrotnym w relacjach Kijowa i narodu krymskotatarskiego.

To znaczy?

Obie strony wyciągnęły do siebie ręce: owszem, jak powiedziałem, Tatarzy robili to już wcześniej, choć bez spodziewanej odpowiedzi Kijowa, niestety. Ale tym razem potrzebami i oczekiwaniami Tatarów krymskich zainteresowało się ukraińskie społeczeństwo, co jest moim zdaniem kluczową sprawą.

A bardziej konkretnie?

Mamy swoich przedstawicieli w ukraińskim rządzie (np. pierwsza wiceminister spraw zagranicznych jest Tatarką), mamy deputowanych w Werchownej Radzie. Tatarzy zyskali status rdzennego ludu Ukrainy, jednego z trzech na Krymie.

Jest większe zaufanie, wynikające ze zrozumienia i wiedzy, ze strony społeczeństwa obywatelskiego Ukrainy. Trzeba jeszcze raz podkreślić, że Tatarzy Krymscy traktują swoje państwo Ukrainę jako punkt odniesienia i naprawdę są gotowi do tego, aby wykonywać polecenia dowództwa armii i przywództwa politycznego.

A dziewięć lat temu...

W 2014 r. nie doczekali się odpowiednich rozkazów, ale dzisiaj żyjemy już w zupełnie innej rzeczywistości. Choć to, co zrobili 26 lutego 2014 roku pod Werchowną Radą Autonomicznej Republiki Krymu, wychodząc na spontaniczny protest i krzyżując plany Kremla, chcącego najpierw rękami lokalnych separatystów, a nie przy pomocy "zielonych ludzików" uchwalić secesję Krymu od Ukrainy, przeszło do historii jako akt niebywałej odwagi cywilnej. Za ten czyn Putin mści się do tej pory, wtrącając do więzień dziesiątki pokojowych aktywistów i osieracając na długie lata setki krymskotatarskich dzieci.

A czy polska społeczność tatarska wspomaga Tatarów krymskich?

Tak, jak na swoje możliwości – bardzo. Po inwazji wielu Tatarów uciekło z Krymu do Polski i znalazło opiekę, wsparcie u polskich Tatarów. Ze swojej strony przybysze wnieśli dużo nowej energii do polskiej wspólnoty tatarskiej, aktywizując ją, przynosząc świeższe spojrzenie na tatarską tradycję, przypominając częściowo utracone obyczaje albo choćby nauczając dawno zapomnianego języka.

Krym zapłonie od decyzji Kijowa i ognia ukraińskiej artylerii?

Nie możemy wyrokować, co dokładnie wydarzy się w najbliższym czasie na Krymie, a nawet co się stanie z dzisiejszą Rosją. Wiele zależy od wsparcia ze strony Zachodu, a ostatecznie od samej Ukrainy. Jest to państwo i naród z długoletnią tradycją, ale obecne wydarzenia to moim zdaniem przede wszystkim arcyważna walka o należne miejsce wśród narodów Europy, w tzw. zachodnim świecie.

Trzeba to wywalczyć, bo istnieje agresywne wschodnie mocarstwo, które Ukrainie i Ukraińcom nie chce na to pozwolić. Tatarzy Krymscy jako część tej układanki chcą, by Ukraina swoją walkę wygrała. Tatarzy chcą normalności, a normalność to dla nich Ukraina.

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić