Otchłań i "ambaz". Dwóch generałów walczy o kraj. "Oszukują świat"
Al-Faszir to dzisiaj piekło. Ludzie muszą jeść "ambaz" - paszę dla zwierząt. Ale i ona się kończy. W całym kraju co rusz odkrywane są masowe groby. Dwie armie zepchnęły Sudan w otchłań głodu i śmierci. - Twierdzą, że walczą o demokrację, ale oszukują świat. Jedyne, czego chcą, to władza - mówi o2.pl Ezaldeen Arbab, prezes Sudańskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
- To cykl "Blisko Świata", w ramach którego piszemy na o2.pl o kryzysach humanitarnych, konfliktach zbrojnych i innych ważnych wydarzeniach dziejących się w różnych zakątkach globu.
- W tym odcinku Sudan - pod względem powierzchni kraj 6 razy większy niż Polska, w którym ma miejsce największy kryzys humanitarny na świecie. Trwająca od kwietnia 2023 r. wojna zmusiła ok. 13 mln ludzi do opuszczenia swoich domów. Ponad 30 mln potrzebuje pilnej pomocy, m.in. żywnościowej i medycznej.
- Nikt nie wie, ile ofiar pochłonął konflikt. Szacunki zaczynają się na 20 tys., a kończą na ponad 150 tys. zabitych.
- Sudan zmaga się z głodem, który według ONZ osiągnął "katastrofalne" rozmiary. Dodatkowo od ponad roku w kraju panuje epidemia cholery, a według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) odnotowano już prawie 100 tys. zachorowań.
- Cały czas dochodzi do egzekucji ludności cywilnej. - Masowe groby są wszędzie. (...) Ludzi, którzy są z tego samego plemienia, co członkowie RSF, siły rządowe zabijają bez sądu. I w drugą stronę tak samo - mówi o2.pl Ezaldeen Arbab.
- Końca wojny nie widać. - Moim zdaniem prezydent Trump jest jedyną osobą, która byłaby w stanie doprowadzić do pokoju w Sudanie - twierdzi Arbab.
15 sierpnia 2025 r. Massad Boulos, prywatnie teść Tiffany Trump, córki amerykańskiego prezydenta, a zawodowo Starszy Doradca ds. Afryki w Departamencie Stanu USA, pisze w serwisie X:
- Jesteśmy zbulwersowani doniesieniami o przerażającej sytuacji w Al-Faszir. Siły Szybkiego Wsparcia (RSF) muszą podjąć pilne działania, aby zapewnić pomoc ludziom zagrożonym głodem w Al-Faszir i okolicznych obozach dla przesiedleńców w obliczu trwającej eskalacji konfliktu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Ku mojej rozpaczy". Generał o rozmowach w USA
To kolejny taki wpis Boulousa na przestrzeni kilku dni. Dopiero co 12 sierpnia, dzień po ataku RSF na obóz Abu Shouk, w którym zginęły co najmniej 34 osoby, stwierdził, że USA są "głęboko zaniepokojone" sytuacją w mieście. Wezwał do ochrony ludności cywilnej i nieograniczonego dostępu do pomocy humanitarnej.
Niedługo potem Boulos otrzymał pismo od koalicji kilkudziesięciu sudańskich organizacji obywatelskich, które zaapelowały do USA o nałożenie sankcji i wymuszenie na walczących stronach zawieszenia broni.
Koalicja stwierdziła, że Amerykanie stanowią "ostatni promyk nadziei, zanim sytuacja całkowicie wymknie się spod kontroli".
"Tydzień jak z koszmaru". Starcie dwóch generałów
"Głębokie zaniepokojenie" Stany Zjednoczone wyraziły również tego pamiętnego dnia, 15 kwietnia 2023 r., kiedy to wszystko się zaczęło. Jeśli od tego czasu coś się zmieniło, to tylko na gorsze.
Tego pamiętnego dnia w Chartumie był upał - już rano ok. 30 stopni, a potem ponad 40. Dzień jak co dzień o tej porze roku. Stolica Sudanu budziła się do życia, gdy nagle miastem wstrząsnęła seria ataków. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, jak głęboka jest przepaść, w którą wpadał właśnie liczący ok. 50 mln mieszkańców kraj.
- Wojna przyszła nagle. Nikt się jej nie spodziewał, no, może poza ekspertami. Ale zwykli ludzie nie wiedzieli, co się święci. I nagle trzeba było wszystko zostawić uciekać - wspomina w rozmowie z o2.pl sudański dziennikarz Ezaldeen Arbab.
O co poszło? Geneza tej wojny jest zawiła, ale punkt zapalny stanowiła reforma bezpieczeństwa, w ramach której Siły Szybkiego Wsparcia (RSF) - paramilitarna formacja pod wodzą generała Mohammeda Hamdana Dagalo, znanego szerzej jako "Hemedti", miała zostać włączona do regularnej Armii Sudańskiej (SAF), dowodzonej przez generała Abdela Fattaha al-Burhana. RSF nie chciały się podporządkować al-Burhanowi i ruszyły na Chartum.
Rozmówca o2.pl był wtedy w Al-Faszir. To ok. 1,2 tys. km dalej na zachód, jednak wojna szybko dotarła i tam. Dwa miesiące po wybuchu konfliktu Ezaldeen Arbab ukrywał się pod własnym łóżkiem, pewny, że to jego ostatnie chwile.
To był tydzień jak z koszmaru. Mój dom znajdował się blisko siedziby armii, to zresztą norma w Sudanie - zawsze gdzieś blisko jest siedziba wojskowa. Chowaliśmy się pod łóżkami. Nie sądziłem, że przeżyję. Po tygodniu udało nam się uciec na drugą stronę miasta, gdzie było trochę spokojniej, a stamtąd udaliśmy się do Chartumu. Droga była bardzo trudna wszędzie byli uzbrojeni ludzie. Bili, kradli. Nie patrzyli, czy ktoś jest cywilem, czy dziennikarzem, czy działaczem na rzecz praw człowieka. Nikt nie respektował prawa międzynarodowego - mówi.
Z Chartumu udał się do Etiopii, a stamtąd do Ugandy, gdzie przebywa do dzisiaj, pełniąc rolę prezesa Sudańskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, organizacji skupiającej dziennikarzy z Sudanu na wygnaniu.
On też, jak wspomniana koalicja organizacji obywatelskich, widzi tylko jedno światełko w tunelu: USA. A precyzując: Donald Trump.
- Moim zdaniem prezydent Trump jest jedyną osobą, która byłaby w stanie doprowadzić do pokoju w Sudanie. Ale jak nie będzie presji, to pokoju też nie będzie - stwierdził.
"Masowe groby są wszędzie"
Dzisiaj, przeszło dwa lata po wybuchu wojny, z Chartumu, w którym żyło wcześniej ok. 2 mln ludzi, niewiele zostało. Mimo to niektórzy mieszkańcy wracają, bo jest przynajmniej względnie bezpiecznie, odkąd armia odbiła miasto z rąk RSF.
- Wracają głównie ci, których nie stać na pobyt za granicą. Życie uchodźcy jest ciężkie, nie wszystkie sąsiednie kraje zapewniają odpowiednią pomoc. Więc ludzie wolą się udać z powrotem do siebie - mówi Arbab.
- Ale w Chartumie dalej brakuje podstawowych usług. Nie ma wody, nie ma internetu. Nikt nie wie, co i kiedy będzie. Wojna zniszczyła wszystko - stacje wodociągowe, elektrownie. Nie ma pieniędzy, żeby to przywrócić. Skutki wojny będą odczuwane jeszcze długo - dodaje.
Tylko w czerwcu br. w Chartumie odkryto ponad 100 masowych grobów. Znajdowano je też w wielu innych częściach kraju, m.in. w Darfurze i Kordofanie. To tam przeniosły się walki ze stolicy i to tam trwa teraz największy dramat.
- Tak to zawsze było w historii Sudanu, że żołnierze - czy to w armii, czy członkowie bojówek i milicji - pochodzili z Kordofanu i Darfuru. Rząd mówi, że armia pójdzie za RSF i pokona ich w tych regionach, ale nie sądzę, że tak się stanie. Tamci będą walczyć o swoje ziemie, o swoje domy. Walki będą bardzo intensywne. A cierpieć będą cywile, których los nikogo nie obchodzi. I to jest największy problem - mówi Arbab.
Masakry cywilów od dwóch lat są na porządku dziennym. W lipcu żołnierze RSF zrównali z ziemią wioskę Szak an-Naum w Północnym Kordofanie. Zabili ponad 200 cywilów - wielu spłonęło żywcem w swoich domach, podpalonych przez członków grupy paramilitarnej. Równocześnie doszło do masakr w okolicznych wioskach Fudżah, Umm Nabag, Dżakuh i Miszka.
W pierwszych miesiącach wojny masowe groby odkryto też w Al-Dżunajnie w Darfurze Zachodnim. RSF są posądzane o dokonanie w mieście ludobójstwa Masalitów - grupy etnicznej zamieszkującej zachodni Sudan i przygraniczne obszary w Czadzie.
- Masowe groby są wszędzie. Cywilów zabijają jedni i drudzy. Ludzi, którzy są z tego samego plemienia, co członkowie RSF, siły rządowe zabijają bez sądu. I w drugą stronę tak samo. To się dzieje cały czas - mówi Arbab.
"Ambaz"
Rzeź cywilów to jedno, głód i choroby - drugie.
Od ponad roku w Sudanie trwa epidemia cholery. W wyniku wojny zniszczone zostały systemy wodociągowe i kanalizacyjne, co zmusza ludzi do korzystania z zanieczyszczonych źródeł wody. Skutki są katastrofalne. Według WHO od lipca ubiegłego roku w Sudanie odnotowano blisko 100 tys. przypadków cholery, w tym ponad 2470 śmiertelnych.
Kraj doświadcza też największego na świecie kryzysu głodu. Około 25 milionów ludzi cierpi z powodu poważnego braku bezpieczeństwa żywnościowego. Liczba ofiar głodu, tak jak łączna liczba ofiar wojny, jest nieznana, ale każdego dnia rośnie.
11 sierpnia Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) informowało, że tylko w ciągu jednego tygodnia w Al-Faszir 60 osób umarło z głodu - głównie były to kobiety i dzieci.
Al-Faszir to stolica Darfuru Północnego. Armia "Hemedtiego" zamieniła życie blisko 300 tys. ludzi w mieście w w piekło. Od kwietnia 2024 r. RSF blokuje trasy dostaw pomocy humanitarnej do Al-Faszir, zniszczyła też większość źródeł wody oraz szpitali. Proso i sorgo, kiedyś podstawa diety mieszkańców, są niedostępne.
W tej sytuacji ludzie w Al-Faszir od miesięcy są zmuszeni jeść "ambaz". To pozostałości po tłoczeniu nasion oleistych, takich jak skorupki orzeszków ziemnych, sezamu czy nasion słonecznika. W normalnych warunkach "ambaz" wykorzystuje się jako tanią paszę o wysokiej zawartości białka dla zwierząt. W oblężonym Al-Faszir normalnie jednak nie jest. "Ambaz" to jedyne, co zostało - więc zaczęli go jeść także ludzie. Zaspokoi na chwilę głód, ale nie zastąpi pełnowartościowego posiłku. Spożywany na dłuższą metę - ze względu na niewielką ilość witamin i składników mineralnych - może mieć negatywne konsekwencje dla zdrowia, zwłaszcza dzieci.
A poza tym "ambaz", jak wszystko w Sudanie, już się kończy. Wszystko - poza przemocą. W połowie sierpnia w sieci pojawiło się nagranie, na którym widać, jak żołnierz RSF dokonuje w Al-Faszir egzekucji cywila - nieuzbrojonego właściciela restauracji. Organizacje praw człowieka, politycy i aktywiści zareagowali oburzeniem - już po raz kolejny, bo tego typu nagrań stale przybywa.
- Obie armie twierdzą, że walczą o godność, o demokrację, ale oszukują świat. Jedyne, czego chcą, to władza. Ani wojsko, ani RSF nie chcą rządu cywilnego. RSF twierdzą co prawda, że właśnie o to walczą, ale to bzdura. Chcą podzielić Sudan między siebie - stwierdził Ezaldeen Arbab.
- Nie widzę końca tej wojny. RSF utworzyły teraz swój rząd. Mianowały swojego premiera i gubernatorów poszczególnych regionów. Mamy więc w Sudanie dwa rządy. Nic się nie zmieni, wojna będzie trwać chyba że społeczność międzynarodowa zacznie wywierać większy nacisk. Prezydent Trump mówił, że będzie chciał doprowadzić do pokoju - dodał.
Marzenia o Europie
Administracja Donalda Trumpa, podobnie jak wcześniej Joe Bidena, zarzuciła armii "Hemedtiego", że dokonała ludobójstwa w Sudanie. Sam Trump mówił, że Stany Zjednoczone chcą pomóc w zakończeniu konfliktu.
Jednocześnie decyzja Trumpa o cięciach w USAID - flagowym amerykańskim programie pomocowym - miała negatywne konsekwencje dla Sudanu. USAID odpowiadało za 44 proc. światowego finansowania pomocy humanitarnej dla Sudanu. Agencja była też głównym finansującym lokalne stołówki społeczne, które zapewniały potrzebującym żywność. Cięcia funduszy doprowadziły do zamknięcia 80 proc. takich stołówek.
Arbab podkreśla, że wojna w Sudanie oddziałuje nie tylko na region - ma też konsekwencje dla świata, w tym Europy.
- Według ONZ styczniu i lutym br. liczba uchodźców z Sudanu, którzy dotarli lub próbowali dotrzeć do Europy, wzrosła o 38 proc. względem roku poprzedniego. Myślę, że za rok będzie ich jeszcze więcej. Młodzi nie mają pracy. Wokół panuje chaos i nie da się zarobić. Jedyne, co mogą, to podjąć pracę w kopalni. Trochę zarobią i jadą do Libii. I znowu - tam pracują, zarabiają i ruszają dalej, przez Morze Śródziemne - mówi.
- Znam wielu młodych ludzi, wszyscy marzą, aby wyjechać za morze. Bo tutaj po prostu nic nie ma.
Łukasz Dynowski, szef redakcji o2.pl
Czytaj poprzednie teksty z cyklu "Blisko Świata":