Piżamki jak stroje dla więźniów. Szokujące metody w szpitalu w Garwolinie

274

Onet opublikował wstrząsający reportaż na temat oddziału leczenia nerwic w Garwolinie. Za dobre sprawowanie młodzi pacjenci dostawali tam punkty. Za złe były im one odejmowane, a ich samych spotykały surowe kary. Kazano im czytać "Treny" Kochanowskiego, nosić ośmieszające ubrania. Mile widziane było uczęszczanie na msze. Zabraniano spotykać się i dzwonić do bliskich. Nie wolno im było płakać. Kary otrzymywali także za próby samobójcze.

Piżamki jak stroje dla więźniów. Szokujące metody w szpitalu w Garwolinie
Przerażające relacje z pobytu w ośrodku leczenia nerwic w Garwolinie. Zdjęcie ilustracyjne. (Max Pixel)

Byłe pacjentki ośrodka - lecznicy nerwic dla nieletnich w Szpitalu Mazowieckim w Garwolinie - opowiedziały o tragicznych warunkach, jakich doświadczyły w trakcie swojego pobytu w placówce. Przeżyły istny horror, który opisał dziennikarz Onetu Janusz Schwertner.

Bohaterki reportażu "Piżamki" były chore i potrzebowały pomocy. Pacjenci ośrodka przychodzą do niego z przeróżnymi zaburzeniami psychicznymi, których objawami są m.in. myśli samobójcze, kończące się próbami zakończenia życia, towarzyszącymi im lękami, a także chorobami, jak depresja.

Młodych, zlęknionych pacjentów należałoby otoczyć opieką, podejść do nich z empatią, dać poczucie bezpieczeństwa. Zamiast tego byli oni leczeni przemocą. Przymusem, rygorem i twardą ręką "wykwalifikowani" terapeuci i psychiatrzy próbowali wyleczyć ich z zaburzeń, niczym w przedwojennych czasach, kiedy jedyną metodą radzenia sobie z pacjentami agresywnymi lub po próbach samobójczych były kaftany bezpieczeństwa czy przypinanie chorych pasami do łóżka. Tutaj nie były to jednak kaftany, niemniej metody te zdecydowanie w żaden sposób nie wpływały na poprawienie stanu pacjentów, a powodowały jedynie pogłębienie chorób i zaburzeń.

Zacznijmy od początku. Przeciętny dzień w szpitalu

Pobudka o 6:30. Na początek modlitwa, chyba że masz zwolnienie od rodziców. Nie wszyscy w ośrodku mają jednak rodziców. Potem obowiązkowa gimnastyka - nawet dla tych, którzy mają depresję i ledwie wstają z łóżka. Raz w tygodniu ważenie - nawet jeśli dana osoba wstydzi się mówić o swojej wadze innym.

Na koniec dnia obowiązkowe sprzątanie pokoi i składanie pościeli w idealną kostkę. Jeśli koc został rozłożony nierówno, czeka nas wkuwanie na pamięć "Trenów" albo noszenie okropnej, karnej piżamki.

Piżamki w ośrodku leżą w specjalnym miejscu, do którego dostęp mają pielęgniarki. Leżą jedna na drugiej - poukładane niczym stroje dla więźniów. Pielęgniarki w placówce wchodzą natomiast niejednokrotnie w rolę "klawiszy", które dbają o porządek.

Kary? Wymierzane są niemal za wszystko. Za przeklinanie, agresywne zachowanie, stawianie się, niewykonywanie poleceń opiekunów itd. Jedną z nich jest wspomniane zakładanie piżamy, którą nosi się przez kilka dni non stop - za dnia i w nocy. W pewnym momencie piżama zaczyna już śmierdzieć, a każdy, kto nosi piżamę, jest w ośrodku wyśmiewany przez innych. Wiadomo, że przez ten czas, kiedy ją nosi, jest "gorszy", a także, że nosi ją, bo np. jest po próbie samobójczej.

Pokaż zakrwawioną podpaskę, to nie będziesz musiała iść na basen

Zmuszano pacjentów, aby chodzili na basen. Łatwiej miały dziewczynki, które nie chciały w danym dniu iść pływać. Mogły wymigać się od tej aktywności, mówiąc, że są "niedysponowane".

Szybko jednak ich opiekunowie wyczuli, że dziewczynki zbyt często miewają okres. Od tamtej pory, aby nie iść na basen i nie stracić punktów za oszustwo, trzeba było pokazać zakrwawioną podpaskę. Jeśli dziewczynka, która nie chciała iść na basen, pokazała czystą podpaskę, odejmowano jej punkty, a także kazano nosić jej ośmieszającą piżamkę - opisuje Janusz Schwertner na łamach Onetu.

Byli chorzy. Potrzebowali opieki. Zamiast tego karano ich i psychicznie torturowano

Większość pacjentów ośrodka nie była w stanie w nim wytrzymać. Panujące tam zasady, mówiąc delikatnie, nie pomagały w wyjściu z choroby czy poradzeniu sobie z zaburzeniami. Dlatego też próbowali oni uciekać z ośrodka w Garwolinie.

Za ucieczkę otrzymywali jednak surowe kary. To np. odjęcie punktów, które trzeba było zebrać w odpowiedniej ilości, aby móc choćby porozmawiać z bliskimi przez telefon, albo wyjść na dłuższy spacer.

Jedna z rozmówczyń Onetu, Oliwia, trafiła do ośrodka po próbach samobójczych. Została zgwałcona. Dzień i noc starała się, aby zebrać jak najwięcej punktów, by wymienić je na dłuższy spacer z mamą, na czym zależało jej najbardziej.

Dlatego chodziła na msze, wstawała wcześnie rano "na zawołanie", sprzątała swój pokój, aż lśnił. Niestety, pewnego razu na jej przedramieniu zauważono szramy po samookaleczeniu się, co, oprócz prób samobójczych, jest jednym z najgorszych "przewinień". Odjęto jej punkty i wręczono ohydną piżamkę. Opiekunowie ewidentnie chcieli, aby poczuła się upokorzona. Dziewczyna, która nie ma siły, aby żyć, pozostawiona siłą na tym świecie, aby być ukaraną... Czy można wyobrazić sobie coś gorszego?

Tak. Mama Oliwii w rozmowie z Onetem tak wspomina jedną z sytuacji, jaka miała miejsce w ośrodku. Nie dotyczyła jej córki, ale innej pacjentki.

Kiedyś na oddziale była próba samobójcza. Dziewczyna podcięła sobie żyły, wzięli ją na szycie, a później umieścili w izolatce. Za karę też dostała piżamkę - czytamy w Onecie.

Warto wspomnieć, że za inne drobne "przewinienia" w szpitalu nakazuje się dzieciom uczyć na pamięć "Trenów" Kochanowskiego czy czytać "Pana Tadeusza", z którego dzieci są potem przypytywane. Pomijając już, że sama ta kara jest nie na miejscu i kompletnie niezrozumiała, to przecież zrealizowanie zadania z trudnością przyszłoby osobie dorosłej, a co dopiero osobie z zaburzeniami, która w dodatku przyjmuje silne leki (najczęściej jest to przeciwpsychotyczny Rispolept) zaburzające koncentrację czy powodujące zaniki pamięci.

Ponadto, jak relacjonują dziewczynki, dziś już młode kobiety, pacjenci zwoływani są raz na jakiś czas, aby przed wszystkimi opowiedzieć, co takiego zrobiły w ostatnim czasie. Za co odjęto im punkty, a także co zrobiły dobrego, za co punkty dla odmiany im przyznano - jak choćby... pójście na mszę do kościoła.

Kto jest autorem terapii?

Jak podaje Janusz Schwertner, autorką terapii, którą stosowano wobec wszystkich, na którą składały się wspomniane liczne zakazy i nakazy, była Genowefa Pasik. Psycholog zarządzała szpitalem przez prawie 40 lat, do 2020 roku. Jest na emeryturze, ale... dalej pracuje w placówce leczenia nerwic w Garwolinie.

O sytuacji w szpitalu wie wielu psychiatrów, a jednak nikt nie robi nic, aby coś zmieniło się w tej sprawie. Nikt nie interweniuje. Janusz Schwertner informuje, że osoby z otoczenia Genowefy Pasik po prostu się jej boją. Zaznajomieni ze sprawą psychiatrzy natomiast widząc na skierowaniu do szpitala psychiatrycznego placówkę z Garwolina, robią wszystko, aby pacjent nie trafił do tego miejsca.

Warto wspomnieć, że już kilka godzin po publikacji artykułu w Onecie Ministerstwo Zdrowia zleciło kontrolę placówki. Ma ona się odbyć w trybie pilnym. Wkrótce pojawi się więc szczegółowy raport konsultanta krajowego w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży. O sprawie poinformowany został także Rzecznik Praw Pacjenta.

Autor: HNM
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić