Ratownik medyczny zrobił ohydną rzecz. Nikt z nim nie chce pracować

87

O skandalicznej sprawie pisze "Super Express". Ratownik medyczny Artur K. z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu (woj. podkarpackie) ukradł pieniądze swoim kolegom po fachu. Chociaż usłyszał prawomocny wyrok, to nadal pracuje w jednostce z jednym z poszkodowanych.

Ratownik medyczny zrobił ohydną rzecz. Nikt z nim nie chce pracować
Zdjęcie ilustracyjne. (Adobe Stock, wb77)

"Super Express" rozmawiał z ratownikami medycznymi z Lubaczowa koło Przemyśla, którzy zostali okradzeni przez kolegę ze stacji - Artura K.

"Czasem to były drobne sumy po 10, czy 20 zł, a raz zginęło mi 580 zł. Wielu z nas miało podobne przypadki, ale jak to w życiu, kiedy nagle brakowało nam kilkunastu złotych, po prostu myśleliśmy, że gdzieś je wydaliśmy wcześniej i zapomnieliśmy, lub nam po prostu wypadły" - mówił dla "SE.pl" ratownik Krystian.

Złodziej wśród ratowników medycznych. Koledzy nie chcą pracować z Arturem K.

Sytuacja wydała się jednak dziwna, kiedy w stacji "zniknęły" w tajemniczych okolicznościach pieniądze ze wspólnej zbiórki na kawę i cukier. Prawda niebawem miała wyjść na jaw.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Protest ratowników medycznych. Gość zdradza zarobki
Było coraz więcej dziwnie znikających pieniędzy, które nie wiadomo gdzie się podziały - relacjonował dla tabloidu kolejny ratownik, Marcin.

"Punktem zapalnym był też moment, w którym podejrzewałem już, że ktoś kradnie i rozmieniłem większą sumę pieniędzy na drobniejsze, każdy banknot oznaczając małymi "znaczkami". Część z tej rozmienianej sumy "zniknęła" z mojej saszetki, a potem kolega, z którym zamawiałem rzeczy do wędkowania, zapłacił mi za przesyłkę tymi moimi oznaczonymi pieniędzmi, które wcześniej jakoś zniknęły" - wyjaśnił Krystian.

Ratownicy zdecydowali się w wąskim gronie zakupić i zamontować kamery. Te nagrały jednego z nich - Artura K. - na ohydnym czynie.

"Kiedy już nagraliśmy naszego kolegę na gorącym uczynku, poszliśmy z tym do niego. Pokazaliśmy mu nagrania, a on powiedział, że może nas tylko przeprosić. Najpierw chcieliśmy mu pomóc. Nie zgłaszaliśmy sprawy na policję. Podejrzewaliśmy, że to może być jakaś forma kleptomanii, że być może potrzebuje pomocy. Chcieliśmy, żeby się leczył" - mówili dla "SE.pl" ratownicy.

O całej sytuacji poinformowaliśmy koordynatora lubaczowskiego oraz dyrekcję Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu. Zorganizowano kilka spotkań z nami, z których nic nie wynikło. Jakby nikt nie chciał tej sprawy polubownie rozwiązać - dodawali.

Na nic się to zdało. Sprawę zgłoszono więc ostatecznie na policję. Z powodu niskiej kwoty skradzionych pieniędzy (razem 60 zł) zakwalifikowano ją jako wykroczenie.

"Funkcjonariusze zebrali materiał dowodowy. Czynności (...) zakończyły się skierowaniem wniosku o ukaranie do sądu" - przekazała tabloidowi Anna Hanus-Witko p.o. Rzecznika Prasowego w KPP Lubaczów.

27 lutego 2023 roku Sąd Rejonowy w Lubaczowie wydał wyrok nakazowy w tej sprawie. "Mężczyzna usłyszał dwa zarzuty z artykułu 119 paragraf 1 Kodeksu Wykroczeń. Sąd uznał winę obwinionego" - podała dla "SE.pl" sędzia Małgorzata Reizer, Rzecznik Prasowy Sądu Okręgowego w Przemyślu.

Obwiniony został poinformowany o wyroku. Nie złożył sprzeciwu, więc obecnie wyrok jest już prawomocny. Sąd skazał Artura K. na karę grzywny w wysokości 200 zł, powinność naprawienia szkody wobec poszkodowanego oraz uiszczenie opłaty za koszty sądowe - dodała.

To nie koniec. Oskarżonego oraz poszkodowanego ratownika Krystiana przeniesiono do pełnienia dyżurów razem w Przeworsku. Ten drugi przebywa obecnie na zwolnieniu lekarskim. Żywi żal do dyrekcji Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu. Jego zdaniem władze nic nie zrobiły. Rzekomo nie reagują na prośby, że nie chce pracować i dyżurować z Arturem K.

"Ja nigdy nikomu nic nie ukradłem. Zawsze staram się najlepiej jak umiem wykonywać moją pracę. Nie chcę jeździć w karetce z kimś, kto z taką lekkością sięga po cudzą rzecz. Przecież my codziennie wchodzimy do prywatnych domów i mieszkań. Jeżeli coś zginie z domu naszego pacjenta, oskarżenie może paść na nas. Jak mam wówczas udowodnić, że to nie ja ukradłem?" - żali się ratownik.

"SE.pl" zwrócił się z zapytaniem do dyrekcji stacji. Niestety nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Autor: PŁA
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić