Hodowcy łososia w północnej Norwegii są w dramatycznej sytuacji. Od początku miesiąca obserwuje się gwałtowny wzrost liczby planktonu i alg, co doprowadziło do śmierci ponad miliona ryb, w tym młodych łososi zwanych smoltami.
Jak podkreśla niemiecki "Bild", wiele z nich spoczywa teraz na dnie morza, a hodowcy zmagają się z ogromnymi pracami porządkowymi.
Norweska dyrekcja rybołówstwa informuje, że okolice Trondheim są szczególnie dotknięte tym zjawiskiem. Winowajcami są dwa rodzaje mikroorganizmów: plankton Chrysochromulina i alga Phaeocystis. Choć wiosną ich liczebność zwykle wzrasta, w tym roku sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lars-Johan Naustvoll, ekspert od alg z norweskiego instytutu badań morskich, wyjaśnia, że odpowiedzialna za obecną sytuację jest kombinacja planktonu Chrysochromulina, czyli sezonowego zakwitu alg oraz obecnych warunków prądowych.
Algi mogą zatykać skrzela ryb, prowadząc do ich śmierci z powodu niedoboru tlenu, podczas gdy plankton wydziela biotoksyny niebezpieczne dla łososi - tłumaczy.
Katastrofa łososi. Smutna powtórka z 2019 roku
W 2019 r. w podobnej sytuacji zginęło 7,7 mln ryb, a niektórzy producenci stracili 90 proc. swojego stada. Obecnie sytuacja wydaje się stabilizować.
Opracowaliśmy plan gotowości w 2019 r. i widzimy teraz, że działa. Reagowaliśmy szybciej, współpracowaliśmy z sąsiednimi hodowcami i szybko otrzymywaliśmy analizy próbek wody - mówi Torkildson Ryste, który zajmuje się hodowlą łososi.
Hodowcy współpracują z instytutem badań morskich, a niektóre hodowle przeniesiono dalej na północ kraju. Zmiany w zachowaniu ryb lub zmniejszona widoczność w wodzie były w tym roku natychmiast rozpoznawane jako sygnały ostrzegawcze.
Czytaj także: Niemcy pracują za mało? Podali przykład Polski
Dzięki planowi gotowości z 2019 r. hodowcy są ostrożnie optymistyczni. Od kilku dni sytuacja wydaje się być pod kontrolą, choć ostateczne uspokojenie jeszcze nie nastąpiło.