Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 

Straż Graniczna się boi. Na polskiej granicy postawiono nie tylko płot

848

Sytuacja na granicy wschodniej i utrzymujący się od miesiąca stan wyjątkowy wymagają specjalnych środków. Oficjalnie Straż Graniczna i wojsko działają. Nieoficjalnie słyszymy, że strażnicy mają zakaz rozmów z mediami. Boją się rozmawiać, gdyż na granicy ustawiono bardzo wiele urządzeń monitorujących ruch w sieciach telefonicznych i komunikacyjnych.

Straż Graniczna się boi. Na polskiej granicy postawiono nie tylko płot
Strażnicy graniczni obawiają się inwigilacji (Darek Delmanowicz)

Strażnicy rozmawiają niechętnie. Obawiają się tego, co służby poustawiały na granicy, czyli stacji przekaźnikowych (BTS), mających za zadanie połączyć urządzenie przenośne (np. telefon lub radiostację) z częścią stałą sieci komunikacyjnej. Tych, jak mówią nasi rozmówcy, na granicy pojawiło się bardzo wiele.

Napchali BTS-ów na granicy jak skwarek do kaszy - śmieje się nasz rozmówca, związany ze służbami specjalnymi.

Ale poważniejąc, dodaje, że jeżeli nie ma konkretnego celu, to śledzi się ruch całkowity i najbardziej aktywnych bezpośrednio kontroluje. Przekonuje także, że stan wyjątkowy jest dobrym listkiem figowym dla tego rodzaju działań.

To logiczna konsekwencja działań służących zabezpieczeniu granicy. Siły bezpieczeństwa, np. również obecna na granicy Służba Kontrwywiadu Wojskowego, monitorują to, co dzieje się w sieciach po obu stronach granicy.

Zobacz także: Push-back na granicy z Białorusią. "To jest jakaś schizofreniczna sytuacja"
W tego typu sytuacjach, kiedy politycy przekonują, że to wojna hybrydowa, powiem tylko tyle: wizyta szefa Frontexu na granicy nie była przypadkowa. Co do BTS-ów nie chcę tego komentować, to informacja, z którą trzeba być ostrożnym. Ale jeśli tak jest... to trzeba pamiętać, że to miecz obosieczny - mówi o2.pl były oficer Straży Granicznej.

Na granicy trwa stan wyższego zagrożenia. W tego rodzaju sytuacjach byłoby dziwne, gdyby nie monitorowano ruchu w sieciach komunikacyjnych. Robią to zresztą obie strony: i Polacy, i Białorusini. Monitorowane są ruchy przeciwnika.

Inny z naszych rozmówców wskazuje, że strażnicy także sami się cenzurują. Choćby w obawie o to, że jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo może wywołać reperkusje w pracy. Inną kwestią jest zaś to, że strażnicy, po sytuacji z Michałowa, nie palą się do kontaktów z mediami.

Jedyną "twarzą" Straży Granicznej pozostaje oficjalnie jej rzecznik. W środę usłyszała na konferencji prasowej pytanie, gdzie są dzieci z Michałowa. Rzecznik odpowiedziała pytaniem "po co pani ta informacja?" i krótko poinformowała, że migranci zostali odprowadzeni do granicy "na odcinku 180 km".

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić