Zmieniła życie sąsiadów w koszmar. Niszczy samochody i rzuca się na ludzi z niebezpiecznymi przedmiotami
Beata J. pięć lat temu na własność wykupiła mieszkanie w ścisłym centrum Warszawy. Jej pojawienie się zmieniło życie sąsiadów - zarówno mieszkańców, jak i właścicieli biznesów, w koszmar. Rozbija szlabany, przebija opony, wyrzuca śmieci na samochody a w okna rzuca jajkami. Bywa też niebezpieczna wobec ludzi. O sprawie mieszkańcy powiedzieli w programie "Interwencja" na antenie Polsat News.
Nieprzyjemne wypowiedzi, wyzwiska a następnie groźby pozbawienia zdrowia i życia - tak Beata J. zwraca się do przedstawicieli spółdzielni, pod którą podlega jej mieszkanie.
Wysypała śmieci przed drzwiami do szkoły rysunku, oblewała kwasem samochody, przebijała opony na parkingu - wymienia w rozmowie z "Interwencją" Roman Tomasiewicz, administrator budynku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czego uczymy się od mamy? Tak odpowiadają Polacy
Przyszła ze sprejem, zasprejowała nam drzwi i okno. Wpada do nas na punkt ksero i są wyzwiska. Gdy zaczyna się z nią dyskusje bądź o coś prosi, to to się nasila - relacjonuje pracownik punktu ksero.
W pobliżu działa restauracja indyjska. Mieszkańcy przyznają, że Beata J. potrafi im zniszczyć dostawę, a jeden z samochodów miała zniszczyć z użyciem kwasu masłowego. Bezpiecznie czuć się nie mogli też dostawcy restauracji.
Jednego ganiała z młotkiem i nożem - wyznała jedna z mieszkanek.
Wszystkie zachowania uciążliwej sąsiadki skrupulatnie rejestrują na zdjęciach i nagraniach. Jednak problem pozostaje nierozwiązany.
Telefony na policję nie przyniosły skutku
Zanim policja przyjeżdża na miejsce zdarzenia, koszmarna sąsiadka wsiada w taksówkę i znika. Mieszkańcy, którzy zgłaszają jej zachowanie, są wzywani do złożenia zeznań i na tym zwykle sprawa się kończy.
Policja zwykle sprawy umarza z powodu braku znamion czynu zabronionego i niewykrycia sprawców - mówi Bartłomiej Kaliński z administracji osiedla.
Policja tłumaczy, że na każde zgłoszenie reaguje i przekazuje materiały do prokuratury. Z kolei prokuratura zaznacza, że wobec kobiety wszczęto podstępowania pod kątem zniszczenie mienia i kierowanie gróźb karalnych. Za pierwszym razem orzeczono karę ograniczenia wolności, za drugim - skierowano kobietę na przymusowe leczenie.
Pani wyszła i robi znowu to samo - ironizuje pracownik ksero.
Inni przyznają, że się boją.
To jest kobieta, która może popełnić zbrodnię - wyznaje jedna z mieszkanek.
Czy mieszkańcy rzeczywiście są skazani na taki koszmar?
Prawnik Aleksandra Walkiewicz, która wypowiedziała się w rozmowie z "Interwencją" Polsat News, zapewniła, że prawo nie jest w takiej sytuacji bezradne.
Kiedy mamy do czynienia z wyjątkowo uciążliwym sąsiadem i mamy na to dowody, spółdzielnia może wystąpić do sądu, żeby sąd zezwolił na licytacyjną sprzedaż mieszkania. W takiej sytuacji osoba, która jest uciążliwa, znika z tego środowiska. Kobieta zostałaby eksmitowana, ale przysługiwałaby jej cena zapłaty, która by została uiszczona za taką nieruchomość - tłumaczy Aleksandra Walkiewicz.
Dodaje też, że mieszkańcy zamiast wzywać policję, mogą dzwonić po karetkę, która zadecyduje, czy kobieta zagraża sobie i otoczeniu. Jeśli tak, to może ją zawieźć na przymusowe leczenie - nawet wbrew jej woli. Potrzebna jest tu natomiast zgoda sądu.