Ciąg dalszy sprawy Łukasza Żaka. Przestał się uśmiechać, gdy ją usłyszał
Łukasz Żak tylko spuścił głowę, gdy usłyszał zeznania wdowy po ofierze wypadku, który spowodował - donoszą media, relacjonujące proces. Dotychczas mężczyzna był rozbawiony podczas procesu, teraz wysłuchał, co ma do powiedzenia jego ofiara. Wdowa dokładnie opisała, jak z jej perspektywy wyglądało całe zdarzenie.
28-letni Łukasz Żak (sąd zgodził się na publikację jego imienia i nazwiska) jest oskarżony o spowodowanie śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. W nocy z 14 na 15 września 2024 roku pijany mężczyzna poruszał się z prędkością rzędu 226km/h, mijając inne auta.
W pewnym momencie jego volkswagen uderzył z ogromną siłą w osobowego forda. Autem tym podróżowała czteroosobowa rodzina. W wyniku wypadku śmierć poniósł pasażer forda, Rafał P. Jego żona i dwójka dzieci trafili do szpitala w ciężkim stanie. Poważnie ranna została też dziewczyna Żaka, Paulina K.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czarna seria w Mysłowicach. Nagrania wypadków z udziałem rowerzystów
Żak i jego kompani uciekli z miejsca wypadku. Służby zatrzymały go w Niemczech. W listopadzie 2024 roku Żak został przekazany polskim organom ścigania i usłyszał zarzuty spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ucieczki z miejsca zdarzenia i złamania sądowego zakazu prowadzenia pojazdów.
Od początku procesu 28-latek tryskał humorem: śmiał się i nie wyrażał skruchy. Dodatkowo całą winę zrzucał na swoją dziewczynę.
W czwartek odbyła się kolejna rozprawa. Podczas zeznań wdowy po tragicznie zmarłym kierowcy forda, śmiech zniknął z jego twarzy - donoszą media. "W tym czasie Łukasz Żak, sprawca całego dramatu, siedział ze spuszczoną głową, zakrywając twarz rękami" - relacjonują obecni w sądzie dziennikarze "Super Expressu". "Łukasz Żak pierwszy raz spuścił głowę" - zauważa "Fakt". "W trakcie jej zeznań oskarżony Łukasz Żak schował twarz w dłoniach" - zauważa Polska Agencja Prasowa.
Kobieta dokładnie opisała przebieg koszmarnego dnia.
Ten dzień dobrze pamiętam. Spędziliśmy go z całą rodziną, mąż zajmował się dziećmi. Pamiętam, jak ratownicy obudzili mnie w karetce. Krzyczałam, gdzie jest mój mąż i dzieci. Gdy się obudziłam, stali przy mnie bliscy. Zapytałam, co się stało z dziećmi i mężem. Nie byli mi w stanie powiedzieć. Czekali na psychologa. Tak dowiedziałam się, że mój mąż nie żyje - zeznawała kobieta, cytowana przez "Fakt".
Podczas zeznań kobiecie drżał głos. Nie patrzyła w kierunku Żaka. Po wypadku spędziła kilka tygodni w szpitalu. Ma osiem śrub w kręgosłupie. Jej córka miała rozległe zadrapania i siniaki, a 4-letni syn wymagał operacji nogi. Kobieta wskazuje, że rehabilitację i terapię musi finansować sama.