"Przypomniało mi się". Żak był u niego. Ujawnił, co robił 40 minut
Pojawiły się nowe doniesienia odnośnie do tego, co Łukasz Żak zrobił tuż po tragedii na Trasie Łazienkowskiej. Półtorej godziny później pojawił się w domu swojego kolegi Adama, gdzie długo korzystał z telefonu stacjonarnego - ujawnia "Fakt".
Do tragicznego wypadku doszło w nocy z 14 na 15 września 2024 roku na Trasie Łazienkowskiej. Rodzinę wracającą z rodzinnego spotkania uderzył rozpędzony Volkswagen Arteon, prowadzony przez Łukasza Żaka.
Samochód pędził z prędkością ponad 200 km/h i tuż przed zderzeniem jeszcze przyspieszył. Zginął pan Rafał, a jego żona i dzieci trafili do szpitala. Ranna została też Paulina, partnerka kierowcy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wjechał pod prąd na S12. Myślał, że mu się upiecze
Mimo to ani Łukasz Żak, ani pasażerowie nie wybrali numeru alarmowego. Wraz z oskarżonym o spowodowanie tragedii podróżował m.in. jego kolega Adam. To właśnie w jego mieszkaniu Żak pojawił się półtorej godziny po tragedii.
Wykonywał telefony. Telefon był stacjonarny. Nie pytając nikogo o zgodę, zaczął wykonywać połączenia. Ja się go nie pytałem, gdzie dzwoni. Wszystko trwało około czterdziestu minut. On nawet nie mówił, że ma taki plan. Wykonywał telefony i na tym się skończyło - mówił podczas rozprawy Adam K. (cytat za "Faktem").
Ujawnił też, co w tym czasie robili on i jego dziewczyna Sara S.
Siedziałem cały czas na fotelu dziadka, bo mnie noga bolała. Sara siedziała przy stole na krześle - zdradził.
K. uważa, że nie wie, o czym dokładnie rozmawiał Żak. - Wiem, że zadzwonił do mamy Pauliny. Na pewno powiedział, że był wypadek, on ją przepraszał. Mówił podniesionym głosem, krzyczał chyba "musimy jechać dalej". To chyba było w kontekście ucieczki - kontynuował.
"To tylko moje podejrzenia"
Stwierdził ponadto, że Żak był u niego około 40 minut. Mężczyzna - jak relacjonuje "Fakt" - plątał się w zeznaniach. Najpierw wspomniał o ucieczce, potem o tym, że Żak po prostu zamierzał wyjść z domu. - A dlaczego w dwóch poprzednich protokołach nic pan nie mówił na temat ucieczki, tylko nagle pojawia się ta kwestia? - dociekał więc sąd.
Przypomniało mi się - odparł K.
Sędzia Maciej Mitera dopytywał, czy Adam K. miał jakieś sygnały, że Łukasz Żak zamierza uciec.
Nie, to tylko moje podejrzenia. Żadnego takiego sygnału nie było. Nie wiem, z kim on rozmawiał, o czym i co planował - podkreślił.