Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

Protest przewoźników. Kto chce skłócić Polskę i Ukrainę?

Już niemal trzy tygodnie trwa na granicy polsko-ukraińskiej protest przewoźników. O interwencję w tej sprawie premier Morawiecki poprosił kilka dni temu byłego już ministra infrastruktury. Ale protest trwa, jak trwał. Skorzystać na tym może Rosja.

Protest przewoźników. Kto chce skłócić Polskę i Ukrainę?
Kto chce skłócić Polskę z Ukrainą? Protest na granicy trwa (PAP, PAP/Wojtek Jargiło)

Protestujący domagają się m.in. wprowadzenia zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego, zawieszenia licencji dla firm, które powstały po wybuchu wojny na Ukrainie i przeprowadzenia ich kontroli.

Owocem protestu jest licząca kilkadziesiąt kilometrów kolejka tirów i rosnąca niechęć po obu stronach granicy. A to w obliczu niedawnego sporu o ukraińskie zboże może łatwo stać się punktem zapalnym między Polakami a Ukraińcami. Relacje pomiędzy naszymi krajami w tym roku się pogorszyły.

Niezależnie od tego, jak zakończy się protest, jest on na rękę Rosji i - co może mniej oczywiste - Białorusi. Na kilku płaszczyznach: od czysto ekonomicznej, przez polityczną do wywiadowczej. Dlaczego?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: WP News wydanie 15.11, godzina 16:50

Bez młotkowania

W najprostszy sposób korzyść z tego wyciąga Rosja. Mówi o tym były analityk Agencji Wywiadu, major Robert Cheda. W rozmowie z o2.pl ekspert ten przekonuje, że temat protestu podchwyciły rosyjskie media - zarówno te przychylne Kremlowi (jak np. dziennik Kommiersant), jak i te identyfikowane jako bardziej liberalne czy wręcz opozycyjne, jak np. portal Moscow Times.

Rzut oka na rosyjskie media pozwala stwierdzić, że nie jest to temat pierwszoplanowy. Mimo to np. państwowa agencja TASS opisuje protest, zadając pytanie: "Dlaczego Europa Zachodnia nie wpuszcza ukraińskich samochodów?". W mediach głównego rosyjskiego nurtu nie ma szczególnej drapieżności w tym temacie.

Portal Wiedomosti podał we wtorek: "Zełenski przyznaje, że sytuacja na granicy jest trudna". W tekście pojawiło się zdanie, że winni blokady przejść granicznych są polscy przewoźnicy, którzy sprzeciwiają się "nadmiernej liberalizacji warunków transportu". Co ciekawe, Wiedomosti podały, że wciąż bez przeszkód płynie na Ukrainę pomoc wojskowa i humanitarna.

Podlewają to sosem szansy dla rosyjskich przewoźników. Pojawiają się komentarze, że Ukraina jest zbyt wielkim problemem dla UE, by zostać do niej przyjęta. Ale także podgrzewają atmosferę, pisząc, że Ukraina nie ma co liczyć na sąsiadów. To nie są nachalne tytuły, walenie po głowach, raczej wskazywanie z satysfakcją, że jest problem - mówi major Cheda.

Podobną obserwację ma także były szef wywiadu cywilnego, płk Andrzej Derlatka. W rozmowie z o2.pl wskazuje, że rosyjskie media podchwyciły temat i to z satysfakcją.

Wskazują, że Polska, pierwszy sojusznik Ukrainy, drze z nią koty. Musimy być świadomi, że Rosja to nasz wróg. Jednym z jego głównych celów jest skłócanie Polski i Ukrainy poprzez agenturę wpływu. Ulokowaną też na szczeblach decyzyjnych w obu krajach - przekonuje oficer.

Gra oligarchów?

Ciekawą obserwację wysnuwa prof. Hieronim Grala z Uniwersytetu Warszawskiego. Historyk i znawca Rosji czy szerzej mówi, że za wzrostem napięcia między państwami - i narodami - mogą stać grający na siebie i swoje sprawy ukraińscy oligarchowie.

Paradoksalnie, kiedy władze w Kijowie posługują się argumentem, że my gramy w grę Putina, a my twierdzimy, że Ukraina idzie lub chce iść z Francją i Niemcami, obie strony się mylą. Duża część urzędników ukraińskich gra tutaj w grę sterowaną przez ukraińskich oligarchów. Chciałbym przypomnieć ostatnie wystąpienie mera Lwowa, który przekonywał, że blokowana jest pomoc humanitarna i wojskowa dla Ukrainy, co jest wierutną bzdurą, bo pomoc płynie nienaruszonym strumieniem - mówi o2.pl historyk.

Przypomina też, że kiedy rok temu polskie tiry stały po drugiej stronie granicy, na Ukrainie, Polska "nie podnosiła larum". Prof. Grala przekonuje, że mamy sytuację, w której premier Ukrainy, jego ministrowie i urzędnicy grają już nie tyle na kraj i władzę, co na konkretnych oligarchów, pod których są "podpięci".

Nie dopatrywałbym się wielkiej niechęci do Polaków, ale przedłużająca się antypolska kampania może takie nastroje wyhodować - gorzko podsumowuje profesor Grala.

Sabotaż? Możliwe

Mjr Cheda ocenia, że problem można było rozwiązać wcześniej. Ale wtedy rząd był w zawieszeniu, trwało przesilenie powyborcze. Dlatego mamy, jak ocenia analityk, to, co mamy: sytuację będącą na rękę Rosjanom grającym na podziały i osłabienie relacji między Polską i Ukrainą. To można obecnie łatwo sprowokować, a każda wrogość w pasie przygranicznym rodzi obawy, bo łatwo manipulować nastrojami.

Trzeba uwzględnić, że agentura rosyjska w Ukrainie może wykorzystać sytuację protestu do sabotażu. Czy trudno jest spalić polskiego tira po ukraińskiej stronie lub pobić polskiego kierowcę, żeby dodatkowo zaognić sytuację? To jest niebezpieczeństwo, które musimy mieć z tyłu głowy. Powinny pójść, w mojej ocenie, wnioski o ochronę polskich kierowców. Tak przez policję ukraińską, jak i SBU. Można się przyglądać, kto stoi za wzrostem możliwości przewozowych ukraińskich oligarchów - mówi dalej Cheda, sugerując rosyjski trop.

Ale możliwe jest także inspirowanie konfliktu przez stronę białoruską. Tak ze względów ekonomicznych, bo transport i zyski z niego to istotny punkt w budżecie Białorusi, ale także ze względu na bliską współpracę Białorusi z Rosją.

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić