"Heweliusz" tonął dwa razy. Błędy i zatajone incydenty
Kapitan żeglugi wielkiej Marek Błuś wraca do sprawy „Heweliusza” i punktuje mity oraz zaniedbania. W rozmowie z Polską Agencją Prasową wskazuje na zatajone incydenty statecznościowe i nieścisłości w filmowej wersji wydarzeń.
Najważniejsze informacje
- Kapitan Marek Błuś twierdzi, że „Heweliusz” w praktyce tonął dwa razy, a w 1982 r. w Ystad stracił pływalność.
- Według Błusia armator ukrywał wcześniejsze wypadki statecznościowe, a po pożarze wylano na pokład ok. 60 ton betonu.
- Błuś krytykuje sceny z serialu na Netflixie i podkreśla, że prom był „suchy”, bez barów z alkoholem.
Do tragedii "Heweliusza" doszło 14 stycznia 1993 r. u brzegów Rugii. W rozmowie z Polską Agencją Prasową kapitan żeglugi wielkiej i publicysta Marek Błuś, który latami dokumentował procesy w izbach morskich, przypomina mniej znane fakty o "Heweliuszu". Zwraca uwagę na wcześniejsze zdarzenia, które – jego zdaniem – powinny były zapalić lampkę ostrzegawczą znacznie wcześniej.
"Heweliusz" w zasadzie tonął dwa razy. Głośne zdarzenie z 1982 r. w porcie Ystad też było zatonięciem. Statek stracił pływalność, tylko że nie wywrócił się na burtę, bo oparł się o nabrzeże – mówił kapitan Błuś w rozmowie z PAP.
Serialowe premiery 2025 - na te tytuły czekamy najbardziej!
Jak podkreślił, PLO zatajało wszystkie wcześniejsze incydenty statecznościowe przed władzami. - Armator nie zgłaszał ich do Izby Morskiej, ale korespondował na ten temat z Polskim Rejestrem Statków. Dzięki temu ostały się dokumenty. Takich niebezpiecznych przypadków ujawniono pięć, natomiast biegły badający tę pierwszą katastrofę "Heweliusza" twierdził, że wypadków statecznościowych było więcej, ale udało się je zataić - dodał.
Cięższy pokład
Błuś podkreśla, że nie były to jedyne zatajone informacje. Do końca procesu udało się ukryć fakt, że po pożarze przeprowadzono remont statku i wylano "nielegalnie 60 ton betonu, co nie znalazło odzwierciedlenia w dokumentacji statku". Ekspert podkreśla, że to "było jedną z przyczyn katastrofy "Heweliusza". Do tego statek był za wąski.
Co prawda mieścił się w przepisach, ale w tych przestarzałych, tworzonych w latach 50. XX wieku, gdy promy brały ładunek tylko na jeden pokład znajdujący się nad linią wodną - zaznacza Błuś.
Sporne dowody i niewysłuchani świadkowie
W relacji Błusia powracają wątpliwości co do jakości postępowania dowodowego po katastrofie. Mówi o niewykorzystanych nagraniach z Rugen Radio, które – jak twierdzi – mogły oczyścić kapitana z zarzutu błędnej pozycji. Zauważa też brak przesłuchań byłych kapitanów "Heweliusza” i nieprzeprowadzenie prostych eksperymentów procesowych, które dałoby się zrealizować na siostrzanym "Koperniku”.
Można było choćby ustalić, ile trwało zejście marynarza z mostka do pompowni, operowanie zaworami systemu balastowego i powrót - stwierdził w rozmowie z PAP.
Źródło: PAP