Łukasz Maziewski
Łukasz Maziewski| 
aktualizacja 

"Trzęsienie ziemi" w Izraelu. Polski dyplomata nie ma wątpliwości

Kolejna niespokojna noc w Izraelu. Od kilku tygodni trwają tam protesty przeciwko reformie sądownictwa, zaproponowanej przez parlament tego kraju. W niedzielę późnym wieczorem ewakuowany został ze swojej rezydencji premier kraju, Benjamin Netanjahu. Doszło też do zmian w rządzie. Na ulice kraju wyszły setki tysięcy protestujących. - To sytuacja, która nie ma precedensu w historii Izraela - mówi w rozmowie z o2.pl Piotr Puchta, były zastępca ambasadora RP w Izraelu.

"Trzęsienie ziemi" w Izraelu. Polski dyplomata nie ma wątpliwości
Ogromne protesty przeciwko reformie sądownictwa w Izraelu (GETTY, Anadolu Agency)

Noc z niedzieli na poniedziałek była w Izraelu bardzo niespokojna. Doszło do potężnych protestów w całym kraju. Na ulice wyszło ok. 700 tys. obywateli. Ludzie starli się z policją i siłami bezpieczeństwa.

Dlaczego Izraelczycy protestują? Chodzi o zmiany w systemie sądownictwa, jakie zaproponował izraelski parlament, czyli Kneset.

Polegają one na tym, że Kneset mógłby mieć decydujący głos w wyborze sędziów Sądu Najwyższego Izraela oraz możliwość uchylania orzeczeń tego sądu większością 61 głosów w 120-osobowym parlamencie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Nowy ambasador w Warszawie. "To jest w interesie obu państw"

Premier ewakuowany

Forsowane zmiany wywołały gniew izraelskiego społeczeństwa i olbrzymią falę protestów. Przyłączyły się do nich związki zawodowe oraz część rezerwistów wojskowych, którzy odmówili udziału w ćwiczeniach wojskowych.

W nocy doszło do poważnego incydentu, kiedy manifestanci przebili się przez kordony służb i zagrozili bezpieczeństwu rezydencji premiera Netanjahu, który został ewakuowany do siedziby izraelskiego kontrwywiadu.

Z apelem o wstrzymanie reformy do premiera Netanjahu wystąpił zaś publicznie minister obrony Izraela, Joaw Galant. W odpowiedzi premier zdymisjonował członka swojego rządu.

Trwa ładowanie wpisu:twitter

Doniesienia z poniedziałku nie do końca są jasne. Prawdopodobnie trwają konsultacje w rządzie Izraela, jednak premier dawał do zrozumienia, że może odłożyć wprowadzenie w życie reformy. Działanie rządu jest co najmniej dwuznaczne, gdyż wobec Netanjahu toczą się postępowania korupcyjne.

Sytuacja bez precedensu

Sytuacja w kraju jest jednak napięta. Powołany na stanowisko ministra obrony Itamar Ben-Gvir, polityk skrajnie prawicowej partii Żydowska Siła, groził zerwaniem koalicji rządzącej.

A to oznaczałoby albo rząd mniejszościowy (o ile Netanjahu byłby w stanie go sformować), albo kolejne wybory. Należy przypomnieć, że ostatnie wybory odbyły się nie dalej, jak w listopadzie, po upadku rządu Jaira Lapida.

Pogłębia się też podział w izraelskim rządzie. Minister sprawiedliwości, Jariw Lewin oznajmił, że zamierza respektować decyzję premiera Netanjahu. Ostrzegł jednak, że zatrzymanie reformy sądownictwa może zagrozić stabilności rządu, a nawet doprowadzić do jego upadku.

To sytuacja, która nie ma precedensu w historii Izraela. W ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin będziemy w stanie ocenić to, co się zdarzyło. Blokada lotnisk, strajki na uczelniach – to działania wskazujące, że zbliżamy się do jakiegoś przesilenia w tym kraju. Są głosy w koalicji rządzącej, że jeśli premier Netanjahu zawiesi wprowadzenie reformy, to utraci większość w koalicji. Odbieram to jako trzęsienie ziemi na politycznej scenie Izraela. Tym bardziej że rządząca koalicja sformowana jest z ugrupowań skrajnych - mówi o2.pl Piotr Puchta, były zastępca ambasadora RP w Izraelu.

Puchta, obecnie dyrektor Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego w Polsce, przypomina także słowa prezydenta Izraela, Icchaka Herzoga. Polityk mówił w połowie marca, że jego kraj znajduje się na skraju wojny domowej.

Zdaniem Puchty to słowa bardzo znaczące tym bardziej, że wypowiedziane po raz pierwszy w historii przez głowę państwa.

Zdaniem dyplomaty, wskazuje to na głębokość podziałów w społeczeństwie. Podobnie jak protesty i odmowa służby przez rezerwistów. Puchta przekonuje, że to poważne sygnały ostrzegawcze dla Izraela.

Armia jest ważną częścią społeczeństwa. Ktoś, kto nie odbył służby wojskowej, jest na marginesie społeczeństwa, nie może brać udziału w wielu elementach życia społecznego państwa. Podobnie jak ewakuacja premiera. Przypominam, że w Izraelu już był poważny incydent z bezpieczeństwem szefa rządu: w 1995 r. zginął zamordowany przez ultranacjonalistę premier Icchak Rabin - mówi były zastępca ambasadora.

Przypomina także, że ważnym sygnałem wskazującym na powagę obecnej sytuacji jest reakcja administracji USA, która ponownie wezwała w ostatnich kilkunastu godzinach strony do poszukiwania rozwiązań prowadzących ku obniżeniu napięć i wypracowaniu kompromisu.

Niechętni do rozmów są także sami Izraelczycy. Były oficer izraelskiej armii, pracujący obecnie na rzecz przemysłu zbrojeniowego, mówi o2.pl, że w obecny spór jest zaangażowanych kilka stron i ugrupowań politycznych i nie chce komentować wydarzeń, których areną jest obecnie jego kraj.

A protesty zaostrzają się. Zamykają się, według doniesień "Times of Israel", sklepy i banki. Liderzy protestów ostrzegają uczestników, by byli ostrożni podczas powrotów do domów w Tel-Awiwie z Jerozolimy, gdyż może dojść do ataków ze strony ultraprawicowych kibiców klubu piłkarskiego Beitar Jerozolima.

"Może polać się krew"

Zajmująca się Bliskim Wschodem Agnieszka Zagner, dziennikarka tygodnika "Polityka", ostrzega, że Izrael stoi w tej chwili na rozdrożu. A także, że dzieje się tam historia. Tyle że sytuacja w kraju wymyka się Netanjahu spod kontroli. Ponieważ, jak twierdzi Zagner, premier Izraela przelicytował.

Tam może po raz pierwszy polać się krew. A jeśli tak, to może zrealizować się scenariusz wojny domowej. Może, ale nie musi, bo Benjamin Netanjahu może zatrzymać tę reformę. Może też dojść do zmiany rządu, poszukiwania nowych koalicjantów przez Likud - mówi Agnieszka Zagner w rozmowie z o2.pl.

Do tej pory rząd parł mocno do przodu z reformami, chciał przegłosować je przed rozpoczynającym się w przyszłym tygodniu świętem Pesach. Dziś Netanjahu nie stoi tylko w obliczu protestów, ale wręcz wypowiedzenia mu posłuszeństwa przez dużą część społeczeństwa, które coraz liczniej przyłącza się do strajku generalnego.

W tej sytuacji bardzo ważna jest armia. Odmowa służby ze strony rezerwistów wynika - jak tłumaczy Zagner - z obawy utraty przez Izrael statusu państwa demokratycznego, o niezależnym sądownictwie.

Dotychczas istniała pewność, że Izrael ma niezależne, niezawisłe sądownictwo i podlegają mu np. żołnierze, którzy dopuścili się łamania praw człowieka na Zachodnim Brzegu. Żołnierze słusznie obawiają się, że ochrona prawna, z jakiej korzystali, skończy się.

"Bibi" bez wyjścia

Dziennikarka dodaje, że izraelski premier jest dziś w sytuacji bez wyjścia. Cokolwiek zrobi – będzie źle.

Jego tron zaczyna się chwiać. Widzi, że decyzja o wyrzuceniu Galanta była błędem i zaczyna się bać. Jeśli się ugnie, to może się to dla niego skończyć nawet utratą koalicji. Jedyna opcja, aby uspokoić "ulicę", to wycofanie się z tej reformy. "Bibi" stał się zakładnikiem swoich koalicjantów, bardzo radykalnych - mówi ekspertka.

Podsumowuje zaś słowami, że Netanjahu przelicytował: chciał upiec zbyt wiele pieczeni na jednym ogniu. Izraelskie społeczeństwo nie kupiło jego argumentacji na rzecz reformy, Izraelczycy dokładnie to rozszyfrowali.

I dodaje, że premier chyba uwierzył, że jego większość w Knesecie jest dość stabilna, by mógł czuć się królem "jeśli nie wszechświata, to w każdym razie Izraela". 

[AKTUALIZACJA]

Jak poinformowała partia Żydowska Siła, cytowana przez agencję Reutera, premier Netanjahu ma odroczyć prace nad projektami ustawy do przyszłego miesiąca.

Prace nad ustawą zostaną przesunięte na następną sesję izraelskiego parlamentu, aby "uchwalić reformę poprzez dialog" - przekazano.

Łukasz Maziewski, dziennikarz o2

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić