Strach pracować? Lekarz komentuje tragedię w Krakowie
35-latek zaatakował we wtorek lekarza w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Napastnik wyjął nóż i śmiertelnie ugodził ortopedę. Czy tragedii można było uniknąć? - Szpital posiada kamery, jest ochrona szpitala. [...] Przed takimi sytuacjami nie ma jednak pełnej ochrony w zawodzie, który wymaga kontaktu z pacjentem - tłumaczy w rozmowie z o2.pl dr n. med. Janusz Mielcarek, rzecznik toruńskiego szpitala.
Do dramatu w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie doszło wczoraj (29 kwietnia) około godziny 10:30. 35-letni Jarosław W. wtargnął do gabinetu ortopedy Tomasza Soleckiego, gdy ten badał pacjentkę. Ze wstępnych ustaleń wynika, że napastnik kilkukrotnie ugodził lekarza. Mimo natychmiastowej akcji ratowniczej, medyka nie udało się uratować.
PAP informuje, że 35-latek nie przyznał się do zarzutu zabójstwa i odmówił udzielania wyjaśnień. Mężczyzna jest funkcjonariuszem Służby Więziennej w Katowicach od 2022 roku. Jego zachowanie miało budzić niepokój kolegów i przełożonych. Śledczy zdecydowali, że będą dążyć do pozyskania opinii sądowo-psychiatrycznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obława na nożownika z Wrocławia. Policja publikuje film
Czy dramatu w szpitalu w Krakowie można było uniknąć? Dr n. med. Janusz Mielcarek z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu uważa, że nie ma pełnej możliwości ochrony przed takimi sytuacjami. Chociaż np. toruński szpital ma kompleksowy monitoring, praca lekarza wymaga bezpośredniego kontaktu z pacjentami. To z kolei rodzi zagrożenie.
Sytuacje gdy spotykamy się z agresją ze strony niektórych pacjentów czy ich rodzin zdarzają się głównie członkom zespołów ratowniczych i pracownikom SOR, gdzie następuje pierwszy kontakt pacjenta z lekarzem. Oczywiście dla zapewnienia bezpieczeństwa szpital zatrudnia ochronę szpitala, posiada system kamer. Nie jest jednak w pełni możliwe, aby zabezpieczyć się przed taką sytuacją, jaka miała miejsce w Krakowie, gdy w ciągu kilku sekund, ktoś nagle wpada do gabinetu, wyciąga nóż i zadaje ciosy. Przed takimi sytuacjami nie ma pełnej ochrony w zawodzie, który przecież wymaga bezpośredniego kontaktu z pacjentem - tłumaczy w rozmowie z o2.pl dr Mielcarek, który pełni też funkcję rzecznika toruńskiego szpitala.
Aktywny kardiolog uważa, że nerwy wynikają najczęściej z zagrożenia zdrowia lub życia członków rodziny lub samych pacjentów. Atmosfera gęstnieje w szpitalach również z powodu braku personelu.
Szpitalny Oddział Ratunkowy to szczególne miejsce, gdzie trafiają chorzy często z zagrożeniem życia, a także bliscy chorych, którzy boją się o członków swojej rodziny. W sytuacji braku kadr medycznych, często ogromnych kolejek chorych, dochodzi nierzadko do nerwowych sytuacji i agresywnych zachowań, najczęściej słownych - wskazuje Janusz Mielcarek.
Czy lekarze mogą obawiać się o swoje życie? "Nie boję się wyjść do pracy"
Dr Mielcarek wyraźnie zaznacza, że "nie boi się wyjść do pracy". Podkreśla jednak, że z tyłu głowy zawsze są jakieś wątpliwości.
Uczymy się radzić sobie z agresją, bo ją spotykamy, ale nie będziemy z tego powodu odmawiać pomocy pacjentom. To tak jakby kierowca zobaczył dramatyczny wypadek samochodowy i nie wsiadł już więcej do auta. Oczywiście, po takiej tragedii zawsze z tyłu głowy są jakieś wątpliwości, ale jesteśmy profesjonalistami. Trzeba też podkreślić, iż wielu pacjentów pozytywnie reaguje na naszą pracę - dodaje kardiolog.
Janusz Mielcarek zaznacza, że tragedia miała wpływ na personel medyczny toruńskiego szpitala, ale ten "normalnie wykonuje swoją pracę".
Dziś normalnie wykonujemy naszą pracę, chociaż rzeczywiście wydarzenie to wstrząsnęło całym personelem medycznym. Zginął młody chłopak, lekarz. To ogromna tragedia - tłumaczy lekarz w rozmowie z o2.pl.
Jednocześnie dr Mielcarek wskazał, że "istotne jest, żebyśmy egzekwowali prawo, które już jest". Doświadczony lekarz przypomina, że "lekarz jest chroniony przepisami w momencie udzielania pomocy medycznej, ale same przepisy nie rozwiążą problemów".
Jeżeli mamy do czynienia z osobą chorą psychicznie, żadne ustawy jej nie powstrzymają - zauważa rzecznik toruńskiego szpitala.
Dyrektor z Bydgoskiego szpitala mówi o zabezpieczeniu jego placówki
Podobnie sprawę widzi Krzysztof Nowakowski. Dyrektor ds. IT i Logistyki w Szpitalu Uniwersyteckim nr 2 w Bydgoszczy zauważa, że "szpitale to instytucje otwarte i każdy ma do nich dostęp".
Naszym szpitalu jest ochrona. Są też wydzielone części, do których pacjenci nie mają dostępu. Natomiast nie jesteśmy w stanie wyeliminować zagrożenia w pełni. Zawody zaufania publicznego powinny być darzone największym zaufaniem. To powinien być fundament bezpieczeństwa - tłumaczy Nowakowski w rozmowie z o2.pl.
Dyrektor bydgoskiego szpitala dodaje, że jednostka ma dodatkową ochronę służb, ale głównie w nocy.
Szpital współpracuje z miejscowymi jednostkami policji i straży miejskiej. Są organizowane patrole. To dotyczy jednak wieczornych godzin. Zdarzenie w Krakowie miało miejsce w środku dnia - zauważa dyr. Nowakowski.
Czy istnieje możliwość dodatkowego zabezpieczenia polskich szpitali przed tragedią w Krakowie? Krzysztof Nowakowski zaznacza, że "bez dodatkowych środków i wsparcia systemowego szpitale nie będą w stanie samodzielnie zmniejszyć ryzyka takich sytuacji".
Konieczne są akcje uświadamiające społeczeństwo i edukacja. Dobrze byłoby rozszerzyć formę ochrony szpitali np. wyposażenia medyków w przyciski antynapadowe. Moglibyśmy też iść w kierunku szkolenia personelu pod kątem samoobrony lub jeszcze bardziej ograniczyć dostęp pacjentów do szpitali, ale to wiązałoby się z niezadowoleniem opinii publicznej - podkreśla dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 w Bydgoszczy.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl