Rafał Kuzak| 

Zasadzka talibów na operatorów GROM-u. Polacy ledwo uszli z życiem

148

Jednym z głównych zadań operatorów GROM-u w trakcie misji w Afganistanie było odbijanie więzionych przez talibów zakładników. Tego typu misje niosły za sobą ogromne ryzyko. Szturmując kryjówkę porywaczy specjalsi w każdej chwili mogli zmienić się z łowcy w zwierzynę.

Zasadzka talibów na operatorów GROM-u. Polacy ledwo uszli z życiem
Trening ogniowy operatorów GROM-u w czasie misji w Afganistanie. Zdjęcie z książki "Operator 594" (Materiały prasowe)

Właśnie taką historię opisuje w książce "Operator 594" Krzysztof Puwalski. W czasie trwającej ponad dwie dekady służby w siłach specjalnych "Puwal", aż 12 lat spędził w szeregach GROM-u. Jako żołnierz tej elitarnej jednostki trafił między innymi do prowincji Ghazni w Afganistanie.

O krok za talibami

Weteran wspomina, że wiosną 2010 roku do Polaków coraz częściej zaczęły docierać informacje o grupie zakładników przetrzymywanych przez talibów. Porywacze wykazywali się jednak daleko idącą ostrożnością, często przerzucając z miejsca na miejsce swoich więźniów.

W efekcie pierwsza próba odbicia nieszczęśników zakończyła się niepowodzeniem. Specjalsi po prostu się spóźnili. Kontener w którym miały znajdować się ofiary talibów był już pusty.

Zobacz także: Zobacz też: Taki musi być snajper wojskowy. Wywiad ze snajperem GROM

GROM-owcy nie zamierzali jednak łatwo dawać za wygraną. Dzięki danym przekazanym przez informatora szybko udało się zlokalizować kolejną potencjalną kryjówkę islamistów. Znajdowała się ona około 30 minut śmigłowcem od polskiej bazy. Jak czytamy w "Operatorze 594", po dodarciu na miejsce znów okazało się, że w szturmowanym budynku:

(…) nie ma zakładników. W tym samym momencie dostajemy informację od źródła osobowego, że są w innym miejscu. Szybka reorganizacja, wyznaczenie trasy dojścia i przemieszczamy się marszem ubezpieczonym do następnego compoundu, który jest w pobliżu.
Kolejny compound i znowu nic. Jednak źródło twierdzi, że zakładnicy nadal są w wiosce i że tym razem jest w stanie wskazać właściwe miejsce. Dowódca podejmuje decyzję, że szukamy dalej.

Mimo że tego dnia poszukiwania porwanych zakończyły się fiaskiem, operatorzy GROM-u mieli powody do zadowolenia. Przetrząsając jedno zabudowań zatrzymali bowiem "szczególnie groźnego terrorystę o pseudonimie Sędzia".

Człowiek ten "odpowiadał za śmierć wielu ludzi". Był znany w całym Afganistanie z "niezwykłego okrucieństwa (…). Tak więc akcja, mimo niepowodzenia związanego z brakiem zakładników na obiekcie, okazała się wielkim sukcesem".

Na tropie porywaczy

Schwytanie Sędziego rozwścieczyło islamskich bojowników, którzy jeszcze tej samej nocy przeprowadzili przy pomocy rakiet oraz moździerzy atak na miejsce stacjonowania Polaków. Na szczęście dla naszych żołnierzy nikt nie odniósł obrażeń. Rankiem następnego dnia nadeszły bardzo alarmujące wieści. Talibowie zamierzali dokonać egzekucji zakładników. Nie było czasu do stracenia.

Informator, który o tym doniósł wskazał również nowe miejsce przetrzymywania więźniów. Ruszając do walki operatorzy otrzymali wsparcie "ciężkich śmigłowców bojowych Mi-24 oraz transportowych Mi-17". Warunki były jednak ekstremalnie trudne.

Temperatura sięgała 40 stopni Celsjusza, co przy rozrzedzonym górskim powietrzu powodowało, że na pokład jednorazowo można było zabrać jedynie dziesięciu żołnierzy. Po wylądowaniu pojawiły się kolejne trudności. Jak wspomina Puwal w "Operatorze 594":

Dostajemy informację, aby wszystkie siły natychmiast przemieściły się o około półtora kilometra, do południowej części wioski, do samotnego compoundu położonego na jej skraju. Śmigłowce ze względu na wysokość i temperaturę nie mogą zabrać wszystkich operatorów w jednym rzucie, dlatego znów lecimy 10-osobowymi grupami.
Moja sekcja dociera na miejsce jako jedna z pierwszych i dostaje zadanie ubezpieczenia zewnętrznego. Oznacza to, że ja i drugi operator zajmujemy pozycję na prawym rogu ściany compoundu. Pozostałe sekcje lądują i z marszu podchodzą do głównego punktu wejścia.

"Ilu jest rannych? Czy są zabici?"

Po chwili do uszu specjalsa dotarł potężnych huk z wnętrza zabudowań. O sile eksplozji najlepiej świadczy to, że fala uderzeniowa omal go nie przewróciła. Krzysztof Puwalski po latach tak wspomina co działo się później:

Kurz i pył zmieszane z oparami materiału wybuchowego mocno ograniczają widoczność. Po chwili słyszę przez radio: "Co się stało? Jak wygląda sytuacja? Ilu jest rannych? Czy są zabici?".
Wiemy z doświadczenia, że w takiej sytuacji należy spodziewać się kolejnego wybuchu lub ataku ogniowego, dlatego dowódca szybko podejmuje decyzję o zajęciu pozycji do walki.

Talibowie mimo wszystko nie zaatakowali, za to ze szturmowanego obiektu zaczęli wyłaniać się ranni operatorzy oraz uratowany przez nich afgański tłumacz pracujący od lat dla polskiego wojska. Teraz przyszła pora na ewakuację, która na szczęście przebiegła bez zakłóceń.

Dopiero w bazie Puwal poznał dokładny przebieg wypadków:

Okazuje się, że grupa uderzeniowa weszła do bardzo starannie zaminowanego compoundu. Informacja źródła podawała lokalizację zakładników w namiocie na środku tego compoundu. Po dotarciu do namiotu i uchyleniu jego pół okazało się, że nikogo tam nie ma.
Widać było tylko jakieś wystające kable. Natychmiast padło hasło do odwrotu. Kiedy operatorzy opuszczali strefę śmierci, kolejno wybuchały wszystkie improwizowane ładunki.

Procedury, szkolenie i szczęście

Piloci śmigłowców obserwujący całą akcję z bezpiecznej odległości byli przekonani, że "wylądują wyłącznie po to, by pozbierać ciała chłopaków". Obyło się jednak bez ofiar śmiertelnych. Jak podkreśla weteran:

kolejny raz procedury, wyszkolenie, niestandardowe myślenie, a także żołnierskie szczęście uchroniło nas od niewyobrażalnych strat w ludziach. Okazało się, że sytuacja się odwróciła i ze ścigających talibskich bojowników staliśmy się dla nich celem.
Przygotowana bardzo profesjonalnie. Jednak już niebawem role znów się odwrócą i okaże się, jak skutecznym narzędziem do walki z terrorystami jest Task Force 49.

Rafał Kuzak – historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski, mitów i przekłamań. Współzałożyciel portalu WielkaHISTORIA.pl. Współautor książek "Przedwojenna Polska w liczbach" oraz "Wielka Księga Armii Krajowej". Zajmuje się również foto-edycją książek historycznych, przygotowywaniem indeksów i weryfikacją merytoryczną publikacji.

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić