Rodzina kupiła psa. Gdy weterynarz go zobaczył, zadzwonił po policję

384

Marzysz o słodkim szczeniaku i jesteś na etapie rozważania, czy podołasz wszystkim obowiązkom związanym z posiadaniem psa? Koniecznie musisz przeczytać historię rodziny, która była przekonana, że adoptuje mastifa tybetańskiego. Prawda okazała się jednak zupełnie inna.

Rodzina kupiła psa. Gdy weterynarz go zobaczył, zadzwonił po policję
Rodzina Sue była przekonana, że kupuje mastiffa tybetańskiego. (123RF)

Sue Yun jest mieszkanką Chin – konkretnie miasta Yunnan. Od dawna, waz z całą rodziną, rozważała zakup szczeniaka. Robiąc rozeznanie, trafili do sklepu zoologicznego. Jeden z piesków od razu przykuł ich uwagę. Zauroczył ich do tego stopnia, że decyzja o kupnie zapadła niemal natychmiast.

Fatalna pomyłka

Kierownik sklepu z pełnym przekonaniem potwierdził, że szczeniak jest mastifem tybetańskim. To rasa zaliczana do grupy molosów w typie górskim. Charakteryzuje się gęstą, długą sierścią, oraz imponującą, "lwią" grzywą. Mastify są psami stróżującymi, dziś pełniącymi najczęściej rolę wystawową i towarzyszącą.

Szczeniak, którego kupiła Sue, miał ciemnie umaszczenie, podłużny pyszczek i gęstą sierść. Otrzymał imię Little Cute Blackie i wrócił z rodziną do domu. Od początku wyróżniał się ogromnym apetytem – według relacji opiekunów był w stanie zjeść dwa pełne wiadra makaronu, a do tego karton owoców! To jednak nie dało do myślenia rodzinie Yun, która wcześniej nie miała do czynienia z psami.

Dziwne zachowania szczeniaka usprawiedliwiali słowami kierownika sklepu. Mężczyzna ostrzegł ich bowiem, że mastify tybetańskie to wyjątkowa i wymagająca rasa. Dlatego nie przejęli się za bardzo, gdy szczeniak zamiast poszczekiwać, zaczął… ryczeć.

Miarka przebrała się jednak, gdy Little Cute Blackie zaczął regularnie poruszać się na dwóch tylnych łapach. Co więcej, ta pozycja wydawała się dla niego najwygodniejsza i niechętnie przemieszczał się "na czworaka". Wówczas Sue postanowiła skonsultować się z weterynarzem.

Weterynarz wezwał policję

Jak łatwo się domyślić, lekarz weterynarii był w szoku. Szybko zrozumiał, że wcale nie ma do czynienia ze szczeniakiem, a… niedźwiedziem himalajskim. Zwierzęta te są pod ochroną. Zarówno osobniki męskie, jak i żeńskie mają – podobnie jak mastify tybetańskie – grzywę i ciemne umaszczenie. Niedźwiedzie himalajskie osiągają wagę nawet do 150 kg i są uznawane za zwierzęta agresywne.

Weterynarz postanowił zawiadomić policję, ponieważ niedźwiedzie himalajskie sprzedawane są na czarnym rynku. Sue nie została jednak zatrzymana – zaproponowała, by oddać misia do lokalnego ZOO. Placówka wcale nie była chętna, by go przyjąć. Ostatecznie, zwierzęciem zajęła się fundacja, która umieściła go w centrum dzikiej przyrody.

Miś musiał przejść proces adaptacji, a następnie szkolenia, by mógł odnaleźć się później w naturalnych warunkach. Wszak dzieciństwo spędził w domu jednorodzinnym, w bliskim towarzystwie ludzi.

Zobacz także: Zagrożenie dla zdrowia. Niewidoczna i niebezpieczna pleśń
Autor: KPL
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić