4-latek uderzony drzwiami przez ojca trafił do szpitala. Tam odmówiono pomocy
W mediach społecznościowych znajoma matki 4-latka, który został uderzony drzwiami przez ojca, wyraziła swoje niezadowolenie oraz żal w kierunku szpitala w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie trafił chłopiec. Z informacji przekazanych przez panią Katarzynę, wynika, że lekarz, który miał dyżur na SOR-ze, stwierdził, iż niewiele może zrobić w tej sprawie, gdyż dziecko "płacze i niewspółpracujące".
Do zdarzenia doszło w drugiej połowie maja. Wówczas pijany mężczyzna zachowywał się agresywnie. W efekcie kopnięte drzwi, które z dużą siła uderzyły w stojące za nimi 4-letnie dziecko.
W związku z tym wezwano policję i pogotowie. Interwencja funkcjonariuszy zakończyła się pouczeniem, co do możliwości prawnych, związanych z agresywnymi zachowaniami pod wpływem alkoholu. Co ważne, mundurowi wykluczyli możliwość stosowania celowej przemocy wobec dziecka.
Uchwycił go monitoring. Nagranie z Rossmanna trafiło do sieci
Choć maluch nie odniósł poważnych obrażeń, zalecono konsultacje medyczne. Dlatego zapadła decyzja o zabraniu go do szpitala. Matce 4-latka towarzyszyła jej znajoma.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
4-latek uderzony drzwiami przez ojca trafił do szpitala. Tam odmówiono pomocy
I to właśnie pani Katarzyna za sprawą mediów społecznościowych opisała, co wydarzyło się na szpitalnym oddziale ratunkowym. - Co się dzieje z naszym tomaszowskim szpitalem? Dlaczego nie przyjmuje dzieci po wypadkach, upadkach i urazach? - pytała.
Z przekazanych przez nią informacji, wynika, że dziecko nie zostało zbadane, a kobiety wraz z nim miały zostać odesłane do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Podkreślmy, że oba miasta dzieli ponad 70 km.
Kiedy pojechałyśmy na SOR, gdzie bardzo szybko zostałyśmy przyjęte, za co dziękujemy, pan doktor stwierdził, że nic nie może zrobić, że jedynie może sprawdzić źrenice i to wykonał, kiedy dziecko było na moich rękach - relacjonuje kobieta, którą cytuje nasztomaszow.pl.
Pytałyśmy, czy możemy zrobić prześwietlenie. Pan doktor odpowiedział, że nie, bo dziecko płacze i jest niewspółpracujące i że nie ma sensu robić części badań w jednym szpitalu a części drugim. Gdyby było zagrożenie życia, to wtedy wysłaliby dziecko karetką do Łodzi. To ja się pytam: po co jest ten SOR? - dodaje.
Pani Katarzyna podkreśla, że matka dziecka była roztrzęsiona całym zdarzeniem, dlatego - jej zdaniem - lekarz powinien był ją uspokoić. Dodatkowo do jego obowiązków - jak zaznacza kobieta - należało sprawdzenie czy 4-latek nie ma zasinień bądź innych śladów. Całe zdarzenie określa mianem "znieczulicy".