Chleb nie wystarczy. Gdy organizm "zjada" własne mięśnie
Jamal miał 5 lat, Wisam - 30, Rabia - 86. Różni ich wiek, ale łączy jedno - wszyscy zmarli z głodu w Strefie Gazy, a wstrząsające zdjęcia ich zwłok opublikowały agencje prasowe. Ofiar głodu jest dużo więcej, już 271 osób. Pomoc do enklawy dociera, ale wciąż jest jej za mało. Poza tym, gdy organizm zaczyna "zjadać" własne mięśnie, chleb, ryż czy konserwy już nie pomogą.
- To cykl "Blisko Świata", w ramach którego piszemy na o2.pl o kryzysach humanitarnych, konfliktach zbrojnych i innych ważnych wydarzeniach w różnych zakątkach globu.
- W tym odcinku rozmawiamy z Alexem de Waalem, dyrektorem World Peace Foundation, światowej sławy ekspertem, który od ponad 40 lat bada problem głodu.
- De Waal krytykuje działania Gaza Humanitarian Foundation - powstałej w tym roku amerykańskiej organizacji, popieranej przez Izrael. Przy jej punktach pomocy regularnie dochodzi do rozlewu krwi. - Nie przypominam sobie sytuacji, w której pomoc stanowiłaby śmiertelną pułapkę. (...) To przepis na katastrofę - mówi.
- Do Strefy Gazy dociera żywność - zrzucana m.in. z samolotów - ale wciąż jest jej za mało. Część osób przekroczyła krawędź głodu, za którą zwykłe jedzenie już nie pomoże. De Waal mówi o RFS, czyli zespole ponownego odżywienia. Jak podkreśla, to "śmiertelnie groźne zjawisko", w trakcie którego organizm "zjada" własne mięśnie.
- De Waal komentuje też zdjęcia głodującego dziecka, które obiegły świat, a z których Izrael robi część swojej kampanii propagandowej, również w Polsce. - Twierdzenie, że dziecko miało inne problemy zdrowotne i w związku z tym nie ponosi się odpowiedzialności za jego niedożywienie, to nonsens - powiedział.
- W piątek 22 sierpnia wspierana przez ONZ organizacja IPC (Zintergrowana Klasyfikacja Faz Bezpieczeństwa Żywnościowego) po raz pierwszy oficjalnie potwierdziła głód w mieście Gaza. Jak oceniła, miasto znajduje się w najwyższej, 5. fazie bezpieczeństwa żywnościowego, oznaczającej "katastrofę".
Łukasz Dynowski, szef redakcji o2.pl: Zajmuje się pan problemem głodu od ponad 40 lat. Czy sytuacja, którą obserwujemy w Strefie Gazy, różni się jakoś od innych przypadków głodu, np. w Sudanie czy Etiopii?
Alex De Waal, dyrektor World Peace Foundation: Zacznijmy od tego, czym się nie różni. Nie różni się tym, że tak jak wszystkie duże głody z ostatnich 40 lat, został spowodowany przez człowieka. Precyzując, przez wojnę i politykę.
Jeśli chodzi o skalę - nie wiemy, ile ludzi umrze jeszcze z głodu w Strefie Gazy, ale z pewnością nie będzie to tyle, ile obserwowaliśmy w najstraszniejszych przypadkach w połowie XX wieku.
Nie wiemy też, ile to potrwa. W sudańskim Darfurze głód trwa już od ok. 18 miesięcy. Głód obserwujemy również w innej części Sudanu, w Kordofanie Południowym, a także w niektórych regionach etiopskiego Tigraju. To, co dzieje się w Strefie Gazy, ma więc miejsce również w innych częściach świata, tylko że tak dużo się o tym nie mówi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ekspertka krytykuje zrzuty w Strefie Gazy. "Kompletnie bez sensu"
Wróćmy zatem do pytania - czy są jakieś różnice między głodem w Strefie Gazy a np. w Sudanie?
Tak. Różnica polega na tym, że w Strefie Gazy istnieją mechanizmy reagowania, które można bardzo szybko uruchomić. W Darfurze czegoś takiego nie ma. Raz, że bardzo trudno się tam dostać, a dwa, że pomoc w tamtym regionie jest niedofinansowana. Podobnie w Etiopii.
W Strefie Gazy sytuacja jest dużo prostsza. Rząd Izraela, gdyby chciał, mógłby w ciągu jednego albo dwóch dni dostarczyć niezbędną pomoc. ONZ jest w gotowości, ze wszystkimi swoimi zasobami i z ludźmi. Ale mimo to nie mogą pomóc tak, jak trzeba. I to sprawia, że głód w Strefie Gazy jest wyjątkowy.
ONZ koordynowała wcześniej pomoc w Strefie Gazy, ale została zastąpiona przez kontrowersyjną Gaza Humanitarian Foundation (GHF). Przy jej punktach dystrybucji pomocy zginęło już ponad tysiąc osób. Spotkał się pan kiedykolwiek z takim rodzajem "pomocy"?
Jest wiele przykładów, w których rząd lub jakaś inna forma władzy zarządza racjami żywnościowymi w celu kontrolowania społeczeństwa. Nawet Amerykanie robili tak w Wietnamie.
Ale nie przypominam sobie sytuacji, w której pomoc stanowiłaby śmiertelną pułapkę. A tak właśnie jest w przypadku działań GHF. Nie jestem pewien, czy to celowe, czy może wynik zwykłej niekompetencji. W każdym razie żadna organizacja pomocowa nie działałby tak jak GHF, bo podstawy takich działań to, po pierwsze, dostarczanie pomocy ludziom do miejsca, w którym przebywają, a nie zmuszanie ich do opuszczania tego miejsca i marszu do punktu pomocowego, a po drugie - zapewnianie pomocy najbardziej potrzebującym. GHF niczego takiego nie robi.
Nie monitoruje też tego, kto otrzymuje pomoc, a to kolejny fundament działań organizacji humanitarnych. Dlatego jest bardzo możliwe, że duża część tego, co GHF rozdaje, trafia do grup zbrojnych, takich jak Siły Ludowe czy Hamas. Punkty GHF są rozmieszczone w taki sposób, że aby do nich dotrzeć, ludzie muszą się przedostać przez strefy wojskowe i punkty kontrolne Sił Obronnych Izraela (IDF). To przepis na katastrofę.
Dlaczego izraelscy żołnierze - i amerykańscy najemnicy, bo są również takie doniesienia - strzelają do ludzi szukających pomocy?
Istnieje wiele poszlak, że dostali po prostu rozkazy, żeby strzelać i zabić. Nie ma jednak na to jeszcze twardych dowodów.
Załóżmy jednak, że rozkazów zabijania nie ma. I wyobraźmy sobie taką sytuację: jesteś żołnierzem. Pilnujesz punktu kontrolnego IDF w pobliżu któregoś z centrów dystrybucyjnych GHF. Nagle widzisz dużą grupę ludzi - głównie młodych mężczyzn - biegnącą w twoją stronę. Oczywistym jest, że się boisz. Nie wiesz, czy ludzie, którzy biegną, nie mają broni - pistoletu albo chociaż noża. Nie zostałeś wyposażony w żaden sprzęt do kontrolowania zamieszek. Jedyne, co masz na wyposażeniu, to żywa amunicja.
Nawet zakładając najlepszy scenariusz i brak złej woli, to jest po prostu proszenie się o katastrofę.
Pojawia się od razu pytanie, jaki jest cel istnienia tych punktów pomocy? Nie wiemy tego. Być może plan długofalowy zakłada relokację ludności do tzw. "miasta humanitarnego" w Rafah. Z drugiej strony słyszę, że jedzenie, które trafia teraz do Gazy - od GHF, ale nie tylko - przyczyniło się do obniżki cen w enklawie. W takiej sytuacji działania à la GHF miałyby sens.
Błędem jest projektowanie ich w taki sposób, w jaki zaprojektowane jest GHF, ale efekt pod postacią obniżki cen i rozbicia grup przestępczych, które zmonopolizowały rynek, byłby dobry. Jedzenie stałoby się dzięki temu bardziej przystępne dla zwykłych ludzi. Ale, powtarzam, działalność GHF w obecnej formie nie ma sensu. Może to część jakiejś większej strategii, ale nie wiemy jeszcze jakiej.
Inna forma pomocy dla Strefy Gazy to zrzuty żywności - czyli palety z jedzeniem zrzucane przez samoloty. Niedawno jedna z nich zabiła 15-letniego chłopaka. Niektórzy Palestyńczycy, mimo głodu i dramatu, apelują: przerwijcie zrzuty. Słusznie? Czy lepsza taka pomoc niż żadna?
Ilość jedzenia docierającego do ludzi poprzez takie zrzuty jest bardzo mała. Jeden samolot to mniej więcej jedna ciężarówka z jedzeniem. Taka pomoc jest i bardzo droga, i niebezpieczna, a przypadków, w których ktoś został zabity przez spadającą paletę, było więcej.
Jak taka paleta spadnie już na ziemię, ludzie często walczą o jedzenie. Poza tym część palet ląduje w strefach działań zbrojnych. To bardzo zły system. Powiem więcej - to absurd. Po co zrzucać jedzenie, skoro Izrael mógłby po prostu wpuścić więcej ciężarówek z jedzeniem? Takie rozwiązanie jest nonsensowne.
Załóżmy, że pomoc trafia czasem jednak do najbardziej potrzebujących, a przynajmniej do części z nich. Jest tu jednak problem, bo historia - choćby historia drugiej wojny światowej, kiedy głodujący umierali po tym, jak w końcu zjedli posiłek - pokazuje, że nie wystarczy głodnemu dać chleb, żeby wszystko było dobrze.
Tak, to nie takie proste. Jest coś takiego jak RFS, czyli "refeeding syndrome" (zespół ponownego odżywienia). To śmiertelnie groźne zjawisko, dotyczy zarówno dzieci, jak i dorosłych.
Na czym dokładnie to polega?
Gdy ludzki organizm osiągnie etap głodu, w którym zużył już zapas tłuszczu w organizmie, to następnie zaczyna "zjadać" własne mięśnie. Pojawiają się przy tym różnego rodzaju zaburzenia równowagi w organizmie, które zaczynają niszczyć wyściółkę żołądka. Zaburzona jest równowaga elektrolitowa.
Na tym etapie jedzenie i trawienie pokarmów stałych, takich jak pszenica, makaron itp. staje się bardzo trudne, a nawet niebezpieczne. Dlatego głodujące dzieci wymagają specjalistycznego żywienia w szpitalu. Muszą przebywać na oddziale intensywnej terapii. W Strefie Gazy brakuje łóżek na takich oddziałach, brakuje personelu medycznego, który jest przeciążony pracą i sam nie jest dobrze odżywiony.
Część ludzi zdoła przeżyć głód. Ale efekty szybko nie znikną. Jaki długoterminowy wpływ to doświadczenie będzie miało na ich organizm?
Głód to jest dożywotni wyrok. Ludzie, którzy go doświadczyli, nigdy nie wracają do pełni zdrowia. Dzieci nie osiągają pełni wzrostu, są mniejsze niż rówieśnicy, gorzej sobie radzą w szkole.
Co do dzieci nienarodzonych - pamiętajmy, że pierwszy tysiąc dni dziecka, gdy jest jeszcze w macicy, a także potem po narodzinach, jest kluczowy dla jego wzrostu i zdrowia.
Do tego wszystkiego dochodzi trauma społeczna, związana z odbieraniem głodu jako doświadczenia dehumanizującego i poniżającego. Głód zostawia też blizny psychologiczne na ludziach, którzy żeby przeżyć, robili najstraszniejsze rzeczy, jakie można sobie wyobrazić. Zagojenie takich ran trwa bardzo długo, o ile w ogóle jest możliwe.
Podczas gdy rozmawiamy, władze Izraela przekonują, że głodu w Strefie Gazy nie ma, a w wielu krajach, również w Polsce, trwa kampania, która ma przekonać, że to prawda. Jednym z jej elementów jest historia 1,5-rocznego Muhammada - głodującego chłopca, którego zdjęcia, z workiem na śmieci zamiast pieluchy, trafiły na okładki gazet i zszokowały świat. Izrael w swojej kampanii pokazuje inne zdjęcie, na którym widać też 3-letniego brata Muhammada, który nie wygląda na niedożywionego, i próbuje robić z tego dowód na to, że w Strefie Gazy nie jest tak źle. Jedna rodzina, dwójka dzieci, jedno przerażająco chude, a drugie nie. Jak to możliwe?
Po pierwsze, jak wiemy, w każdej populacji są osoby cierpiące też na inne problemy zdrowotne, tak jak 1,5-roczny Muhammad, u którego wcześniej stwierdzono niedotlenienie i porażenie mózgowe. Wiemy też, że kiedy pozbawi się takie osoby jedzenia, w tym jedzenia specjalistycznego, znajdą się w stanie niedożywienia dużo szybciej i będzie ono miało dużo cięższy przebieg. Twierdzenie, że dziecko miało inne problemy zdrowotne i w związku z tym nie ponosi się odpowiedzialności za jego niedożywienie, to nonsens.
Po drugie, głód w pierwszej kolejności dotyka osoby najsłabsze, najbardziej potrzebujące. W populacji, która została dotknięta przez głód, mogą się znajdować osoby całkowicie zdrowe. Spójrzmy na fotografie z warszawskiego getta - czasem na jednym zdjęciu są jednocześnie osoby wychudzone z powodu głodu i osoby, które nie głodują. To nie znaczy, że naziści nie byli odpowiedzialni za głód.
Po trzecie, tym, co zabija wiele dzieci, nie jest sam głód. To połączenie głodu i infekcji. Ludzie doświadczający głodu żyją w bardzo niezdrowym środowisku. Są narażeni na infekcje dróg oddechowych, a także na infekcje pochodzące z zanieczyszczonej wody. Takie środowisko przyczynia się do powstawania chorób. I część dzieci na nie zapada. A inne osoby - może osoby starsze, może takie, które zostały zaszczepione, kiedy jeszcze normalnie działała służba zdrowia - nie zachorowują.
Poza tym wszystkim młodsze dzieci są po prostu bardziej narażone na niedożywienie. Dlatego sytuacje jak opisana wyżej mogą się zdarzyć w jednej rodzinie. Może się tak zdarzyć nawet w przypadku bliźniaków - jedno z dzieci może wpaść w spiralę infekcji i niedożywienia, która ciągnie je w dół. A drugie będzie miało szczęście i infekcji nie złapie. Będzie jadło te same pokarmy i przeżyje.
Izraelczycy dobrze wiedzą o wszystkich tych mechanizmach. Izraelscy lekarze, którzy analizowali głód podczas drugiej wojny światowej, z pewnością rozpoznaliby różnorodność objawów i patologii, które obserwujemy teraz w Strefie Gazy.
Głód w Strefie Gazy nie jest zaskoczeniem. Wielokrotnie ostrzegała przed nim wspierana przez ONZ inicjatywa IPC (Zintegrowana Klasyfikacja Faz Bezpieczeństwa Żywnościowego). Skoro dało się to przewidzieć, to może da się też przewidzieć, co będzie dalej? Dostrzega pan jakieś światełko w tunelu czy będzie tylko gorzej?
Myślę, że sytuacja raczej ulegnie pogorszeniu. Kolejne dzieci umrą. I może być dużo, dużo gorzej, jeśli zapowiadana przez Binjamina Netanjahu ofensywa wojskowa i okupacja miasta Gaza dojdzie do skutku.
Ale może być też inaczej. Jeśli ilość jedzenia docierającego do Strefy Gazy będzie się zwiększać, ogół populacji może się odsunąć od krawędzi głodu. Może pojawi się plan relokacji ludności do miejsc, gdzie są lepsze i większe zasoby, co skutkowałoby spadkiem poziomu głodu, spadkiem liczby chorób i zgonów.
Musiałoby się jednak wydarzyć bardzo wiele na bardzo wielu płaszczyznach, żeby powstrzymać obecny trend i nie dopuścić do znacznego pogorszenia się sytuacji.
Rozmawiał Łukasz Dynowski, szef redakcji o2.pl
Przeczytaj też inne artykuły z cyklu "Blisko Świata":